„Jesteś katastrofą, nie matką!” – konflikty z teściową doprowadziły do skrajności

polregion.pl 22 godzin temu

„Dzień dobry, katastrofo!” — awantury z teściową doprowadziły Kasię do ostateczności

Kasia stała przy kuchni, obracając pierogi na patelni, gdy wszedł jej mąż.

— Kasia, dzwoniła dziś mama — zaczął Marek. — Mówi, iż nie pozwalasz jej widzieć się z wnukiem.

— Skarżyła się? — zdziwiła się Kasia.

— No tak. Twierdzi, iż ciągle się wymigujesz. Już miesiąc nie widziała Jaśka — dodał.

Kasia nerwowo otarła ręce o fartuch.

— Marku… Trudno mi to powiedzieć — zawahała się. — Twoja mama… powiedziała mi coś, co musisz wiedzieć.

Wysłuchał wszystkiego. Marek zbladł i opadł na krzesło — nie spodziewał się tego.

To zaczęło się miesiąc temu. Wtedy Halina Stanisławowa, jego matka, jak zwykle przyszła bez zapowiedzi. Już w progu oceniła przedpokój:

— Znowu bałagan! Zabawki porozrzucane! Nie da się wychowywać dziecka w takim brudzie!

Kasia wymusiła uśmiech, ale w środku wszystko się w niej skurczyło. Jaś dopiero co zasnął, a zabawki leżały tam, gdzie przed chwilą bawił się. Ale dla teściowej to był pretekst, by wylać swoje oburzenie.

— Marek! — podniosła głos Halina. — Jesteś mężczyzną czy kim? Powinieneś pokazać żonie, jak utrzymywać dom!

— Mamo, wszystko w porządku — burknął, nie odrywając wzroku od telefonu.

— U ciebie w porządku? Dom jak po trąbie powietrznej, a ty jakbyś na wczasach!

— Jaś po prostu jest żywiołowy — spokojnie wtrąciła Kasia, ale głos zdradzał napięcie.

— Żywiołowy! Powinnaś go pilnować, a nie pozwalać mu biegać po całym mieszkaniu!

I znów rozmowa zeszła na to, iż Marek w dzieciństwie był pod kloszem. Idealny chłopiec, wychowany pod lupą. Kasia milczała, ale z każdym słowem w środku rosła jej złość.

— Halino Stanisławowo — w końcu powiedziała. — Wychowuję syna po swojemu. Ma dwa lata. Poznaje świat.

— Poznaje? A potem siniaki, zadrapania, a ty tylko „poznaje” i powtarzasz!

— Dzieci właśnie tak się uczą. Przez doświadczenie, próby, błędy.

— Nie! To twoje niedbalstwo. A jeżeli zrobi sobie coś poważnego?

— Mamo… — wtrącił się Marek, ale teściowa tylko się rozpaliła.

— jeżeli nie nauczysz się być porządną matką, zastanowię się, gdzie to zgłosić!

Następnego dnia znów przyszła — gwałtownie zapukała, jak zawsze.

— Dlaczego tak długo otwierasz? Już myślałam, iż cię nie ma! — błysnęła oczami.

— Byłam zajęta — spokojnie odparła Kasia.

— Znowu zabawki! W ogóle sprzątasz?

— Jasne. Ale Jaś bawi się. To normalne.

— Normalne? A Marek w dzieciństwie… — zaczęła teściowa.

— Wiem. Był idealny. Ani pyłku, ani zadrapania. Tylko iż do dziś nie umie jajecznicy usmażyć!

— Co ty chcesz przez to powiedzieć?

— Że wychowaliście mężczyznę, który nie wie, jak żyć samodzielnie.

— On pracuje, zarabia! A ty siedzisz w domu!

— Z dzieckiem. I chcę, żeby był samodzielny. A nie jak jego ojciec — dorosły, ale bezradny.

W tym momencie z pokoju dobiegł dźwięk tłuczonego szkła i płacz dziecka. Kasia rzuciła się do salonu — na podłodze stał Jaś, jego ręka była skaleczona.

— Jezu… — Kasia wzięła go na ręce. — Wszystko w porządku, kochanie, już dobrze!

— Widzisz! — syknęła Halina. — Mówiłam! Nie jesteś matką, tylko katastrofą! Zgłoszę to do opieki społecznej!

Kasia zdrętwiała. To już nie było zwykłe obrażenie — to była groźba.

— Dobrze. Niech przyjdzie z pracownikiem. A teraz — proszę wyjść — cicho powiedziała.

Od tamtego dnia Kasia się zmieniła. Nie zamykała drzwi na głucho — po prostu przestała je otwierać teściowej bez powodu. I zawsze znalazł się pretekst, by odroczyć wizytę: kwarantanna, wizyta u lekarza, remont, dziecko chore…

Pewnego dnia Halina przyjechała bez słowa. Kasia wyjrzała przez szparę w drzwiach:

— Och, nie widziała pani mojej wiadomości? Przepraszam! Ale Jaś ma osłabioną odporność, lekarz radził nikogo nie wpuszczać.

— Ja nie jestem obca!

— Wiem, ale… rozumie pani — zalecenie lekarza. Poczekamy trochę i znów się zobaczymy!

Teściowa odeszła wściekła, nie mówiąc słowa.

Wieczorem Marek podszedł do żony.

— Mama twierdzi, iż nie pozwalasz jej widywać się z Jasiem. Dlaczego?

— Bo się boję. Groziła mi opieką społeczną.

— Przesadzasz.

— Jesteś pewien, iż nie doniesie, jeżeli znów się wścieknie?

Zamilkł. Kasia wzięła go za rękę.

— To nasz syn. Jego bezpieczeństwo jest najważniejsze.

— Myślisz, iż mogłaby mu zaszkodzić?

— Nie widzi granic. Jej „troska” staje się niebezpieczna.

— Dobrze — poddał się. — Nie będę już nalegał.

Kasia uśmiechnęła się z ulgą. Teściowa sama przekroczyła granicę — teraz gra toczyła się według nowych zasad.

Idź do oryginalnego materiału