Jestem po trzydziestce i uczyłam się jazdy na nartach. Instruktor pokazał mi, jak się przełamać

kobieta.gazeta.pl 3 tygodni temu
Na początku tego roku spędziłam kilka dnia w ośrodku Plose Brixen Dolomites we włoskim Południowym Tyrolu. Był to dopiero mój drugi wyjazd na narty, dlatego początkowo czułam się dosyć niepewnie. gwałtownie jednak okazało się, iż te obawy były niepotrzebne.
Szczyt Plose o wysokości 2505 metrów nad poziomem morza góruje nad miastem Brixen, a tamtejszy ośrodek oferuje siedem nowoczesnych wyciągów. Na narciarzy czeka tu ponad 40 kilometrów tras o zróżnicowanej trudności z gwarantowanym śniegiem. Mimo iż od dłuższego czasu chciałam odwiedzić Południowy Tyrol zimą, miałam pewne wątpliwości, czy odnajdę się w tym miejscu. Były związane ze stopniem zaawansowania moich umiejętności narciarskich. Tamtejsze stoki wydawały mi się po prostu zbyt strome.


REKLAMA


Zobacz wideo Sycące spaghetti alla puttanesca:


Nauka jazdy na nartach. Instruktor postawił na odważną metodę
Dwa lata wcześniej po raz pierwszy jeździłam na nartach. Ta dosyć długa przerwa odbierała mi pewność siebie. Poza tym wcześniej zjeżdżałam na znacznie łagodniejszych trasach. Dlatego też w Plose już na samym początku postanowiłam skorzystać z profesjonalnej pomocy. Z moich doświadczeń wynikało, iż lepiej na samym początku jeździć pod okiem nauczyciela, by nie popełniać podstawowych błędów technicznych. Czasami jest to element, który sprawia, iż mimo starań nie robimy żadnych postępów.
Mój instruktor postanowił wrzucić mnie na głęboką wodę, co ostatecznie okazało się bardzo dobrą metodą. Przyznam jednak, iż początkowo nie byłam przekonana co do słuszności tych kroków. Gdy po dwóch zjazdach na trasie przeznaczonej dla najmłodszych usłyszałam, iż idziemy na bardziej stromy zjazd, zaprotestowałam. Nauczyciel był jednak nieustępliwy. Gdy w końcu udało mu się mnie przekonać, poprosił, bym przez cały zjazd patrzyła tylko na niego. Miałam w ogóle nie rozglądać się na boki.


Ośrodek Plose w Południowym TyroluIDM Südtirol-Alto Adige/Manuel Kottersteger


Mimo strachu zaczęłam jechać. Oczywiście starałam się, by nie rozpraszały mnie piękne widoki otaczających mnie Dolomitów. Cały czas byłam skupiona tylko na instruktorze. Jechałam bardzo powoli, aż w końcu znaleźliśmy się na dole. Oczywiście po drodze zaliczyłam dwie wywrotki, ale i tak czułam ogromną satysfakcję. Gdy spojrzałam na górę, nie mogłam wyjść z podziw, jak strome było to wzniesienie.


Metoda, którą zastosował nauczyciel, okazała się naprawdę skuteczna. Dzięki niej przełamałam największe lęki, które towarzyszyły mi na samym początku. Oczywiście moje kolejne zjazdy nie były jeszcze idealne. Czułam pewien stres, zdarzały się też upadki. Jednak dzięki wsparciu instruktora jeździłam coraz szybciej i lepiej pod względem technicznym. Drugiego dnia radziłam sobie już bez nauczyciela.


Trasy dla bardziej doświadczonych
Jednak ośrodek Plose to nie tylko miejsce dla początkujących. Doskonale odnajdą się tu także znacznie bardziej zaawansowani narciarze. W czasie gdy ja zaliczałam pierwsze zjazdy pełne wywrotek, moje współtowarzyszki korzystały ze znacznie trudniejszych tras - między innymi jednej z najdłuższych w Południowym Tyrolu, dziewięciokilometrowej Trametsch.
- Trametsch, jak zresztą każda czarna trasa jest wyzwaniem, które wymaga skupienia i rozgrzanych mięśni. Dlatego zwykle nie porywam się na takie pierwszego dnia, wolę się rozruszać, by móc się nią w pełni cieszyć. Najwięcej przyjemności daje zjechanie tych dziewięciu kilometrów ciągiem, bez postojów. Czuć mięśnie, ale satysfakcja jest ogromna - śmieje się Ania, z którą byłam na wyjeździe. Mam nadzieję, iż kiedyś i ja będę tak śmigać.
Sanki w Plose - nie tylko dla najmłodszych
Nie mogę nie wspomnieć też o pewnej szczególnej atrakcji Plose, która spodoba się każdemu - nie tylko rodzicom czy ich pociechom, ale także mniej doświadczonym narciarzom. To dziewięciokilometrowa naturalna trasa saneczkowa RudiRun 9.0. Po kilku godzinach nauki jazdy na nartach była to wspaniała rozrywka, dzięki której nie tylko wypoczęłam, ale także wróciłam wspomnieniami do czasów dzieciństwa. Zaznaczę też, iż sanki to sport bardzo intuicyjny bez skomplikowanych zasad. zwykle choćby strachliwe osoby, które mają opory przed jazdą na nartach czy snowboardzie, gwałtownie się w nim odnajdują. Ja sama po jednym zjeździe żałowałam, iż nie mamy czasu w kolejny, bo bardzo chciałam to powtórzyć.


Podróż do Południowego Tyrolu warto wzbogacić o długie spacery po malowniczej okolicy. My na przykład wybrałyśmy się na przechadzkę z alpakami. To świetny sposób na wyciszenie się i odstresowanie. Dostosowując się do powolnego tempa zwierząt, mamy czas na podziwianie południowotyrolskich krajobrazów. Warto wspomnieć, iż takie spacery to coraz częstsza oferta tamtejszej mocno rozwiniętej i różnorodnej agroturystyki.


Przysmaki lokalnej kuchni
Kolejny istotny aspekt to lokalna kuchnia, która znacząco różni się od tej, którą znamy z pozostałych rejonów Włoch. To interesująca mieszanka wpływów śródziemnomorskich i alpejskich. Do jej największych przysmaków należą: knedle w różnej postaci, Strauben (tyrolskie naleśniki w kształcie ślimaka), Schlutzkrapfen (tyrolska wersja ravioli), Röstkartoffeln, czyli smażone kartofle z podsmażonymi plastrami specku, cebulą i jajkiem sadzonym na wierzchu, podawane na patelni i zupa jęczmienna.
Niewątpliwym hitem kulinarnym jest strudel jabłkowy, który podobno za każdym razem smakuje inaczej. To ulubiony deser narciarzy, którzy robią sobie przerwy na stoku. Ciekawostką jest to, iż różni się od austriackiej wersji wypieku. Ten południowotyrolski ma kruche i grubsze ciasto. Z kolei austriacki - cienkie i listkujące.


Strudel jabłkowy z Południowego TyroluStrudel jabłkowy z Południowego Tyrolu//Archiwum redakcji


Materiał został zrealizowany podczas wyjazdu sfinansowanego przez regionu Południowego Tyrolu. Organizatorzy nie mieli wpływu na treść publikacji.
Idź do oryginalnego materiału