Jego apetyt przekracza granice, ale myśli tylko o sobie… Nie zamieniłam żony, ale lodówkę

newsempire24.com 3 dni temu

Myślałam, iż zamki na lodówkę to tylko żart. Kawał z internetu. Aż zobaczyłam go na żywo – metalowy zamek z kluczykiem w sklepie z artykułami gospodarstwa domowego. Stałam, patrzyłam i po raz pierwszy poważnie się zastanawiałam: może jednak kupić? Nie przed dziećmi, nie przed złodziejami. Przed własnym mężem…

Nazywam się Katarzyna Kowalska, mam trzydzieści lat, mieszkam z mężem i córką w Poznaniu. Pracuję, staram się, kręcę się jak kółko w maszynie, jak to u nas mówią. Ale mimo całego tego zgiełku najbardziej wykańcza mnie nie praca, nie dziecko, tylko mężczyzna, z którym dzielę dach nad głową. Mój mąż, Marek, nie widzi niczego i nikogo poza swoim talerzem. Je. Bez przerwy. Bez wyboru, bez umiaru, bez sumienia.

Wracam do domu zmęczona, wiedząc, iż w lodówce jest zapas na kolację – kawałek mięsa, trochę sera, może jogurt dla córki. A otwieram drzwi, a tam pusto. Nie trochę ubyło – kompletnie nic. Cicho, bez słowa, zjadł wszystko. W ciągu nocy. Kiełbasy, ser, choćby jagody kupione dla córki – wszystko znika. Jak w czarną dziurę.

Ostatnio kupiłam dziecku maliny. Wiecie, jakie teraz drogie są te owoce poza sezonem? Ale malucha zobaczyła w sklepie i poprosiła. Nie mogłam odmówić. W domu jadła po trochu, z takim namaszczeniem, z taką radością… Celowo odłożyłam połowę na rano, wstawiłam do lodówki. Rano wstaję – pojemnik pusty. Zjadł wszystko. Do ostatniej jagódki. I jeszcze się zaśmiał: „No to idź, kup jeszcze! Mamy pieniądze, o co chodzi?”

A chodzi o to, Marku, iż ty w ogóle nie myślisz! Ani o córce, ani o mnie! Nie zapytałeś, nie pomyślałeś, po prostu zjadłeś, jakby to twoje prawo. A ja – jak kucharka, tylko zdążam kupować i gotować. Zjadłeś ostatnią kiełbasę – i co? Żadnych wyrzutów sumienia, żadnej chęci, żeby jakoś to wynagrodzić.

Wychowywał się z mamą, która od dziecka karmiła go aż do przesytu. Ogromne porcje, ciągle jakieś smakołyki. Jest wysoki, kiedyś uprawiał sport, ale nawyki zostały. A ja? Od dziecka przyzwyczajona do umiaru. Staram się tak samo wychowywać córkę – nie w nadmiarze, ale w świadomości. Ale ojciec daje jej inny przykład: zjeść wszystko od razu.

Nie chodzi mi o oszczędzanie. Z pieniędzmi u nas w porządku – pracuję w agencji reklamowej, on w firmie transportowej, zarabiamy stabilnie. Nie o finanse chodzi, tylko o szacunek. O umiejętność myślenia nie tylko o sobie. Zobaczyłeś – zastanów się, komu to miało służyć. Córka prosiła? Żona zostawiła? Naprawdę to takie trudne?

I znowu stoję przed lodówką. Znowu pusto. Znowu złość kumuluje się gdzieś pod sercem. Jestem zmęczona. Nie wychodziłam za mąż za kuchnię. Chciałam być kochaną kobietą, matką, partnerką. A nie dostawczynią jedzenia dla dorosłego faceta, który w domu widzi tylko talerz i kanapę.

Mówię mu – nie żyjesz z rodziną, żyjesz jak kawaler, tylko z pełnym dostępem do naszej lodówki. A on tylko macha ręką: „Kiepska z ciebie gospodyni, skoro jedzenie nie zagrzewa miejsca. U normalnych żon zawsze wszystko pod ręką”. Serio? To może i pralkę za żonę kupimy?

Coraz częściej myślę – może nie zamek na lodówkę jest potrzebny, ale klucz do własnego życia. Takiego, w którym nie muszę być personelem obsługi. Takiego, w którym moje potrzeby ktoś uwzględnia. Takiego, w którym jestem nie tylko żoną, ale człowiekiem, którego się słucha i szanuje.

Idź do oryginalnego materiału