Jasna decyzja: Nie potrzebuję mężczyzny, którego muszę ciągnąć za sobą!

newskey24.com 3 dni temu

Przedstawiam się jako Katarzyna Nowak, mieszkam w Toruniu, pięknym mieście nad brzegiem Wisły. Z Krzysztofem jesteśmy razem prawie trzy lata, a od roku mieszkamy pod jednym dachem. Znamy nawzajem swoje rodziny. Wiosną oboje zaczęliśmy pracować, co zainspirowało nas do tworzenia śmiałych planów: zaczęliśmy rozmawiać o ślubie, o dzieciach, o przyszłości, która wydawała się tak bliska i realna. Jednak wszystko się rozpadło w pewien czarny dzień na początku czerwca, kiedy życie Krzysztofa legło w gruzach. Jego matka zmarła – nagle, bezlitośnie. Wracała z pracy, upadła na ulicy z powodu zawału serca i zmarła w drodze do szpitala. To był ogromny cios, ból nie do zniesienia dla nich wszystkich.

Nie odstępowałam go na krok. Krzysztof to mężczyzna, którego kocham, z którym chciałam związać swoje życie. Byłam przy nim, dzieląc jego bezsenne noce, ocierając łzy spływające po jego policzkach, cierpliwie znosząc, jak zalewał smutek wódką, opróżniając jeden kieliszek po drugim. Trzymałam go za rękę, kiedy wpadał w otchłań rozpaczy, w czarną przepaść bez światła. choćby kiedy mnie odpychał, krzyczał, żebym nie oglądała jego słabości, pozostawałam. Nie mogłam zostawić go samego w tym piekle. Był moim wszystkim, a ja byłam gotowa dźwigać jego ból razem z nim.

Ale mijały miesiące, a Krzysztof pozostawał taki sam – złamany, zagubiony. Zamknął się w czterech ścianach, odgrodzony od świata. Nie spotyka się z przyjaciółmi, całymi dniami nie rozmawia ze mną. Cokolwiek bym nie proponowała – wyjść, oderwać się, żyć dalej – on milczy, spoglądając pustymi oczami. Całymi dniami siedzi w domu, wpatrzony w jeden punkt, nic nie robiąc. Wziął choćby niepłatny urlop, ryzykując utratę pracy na zawsze. Nie wiem, jak go z tego wyciągnąć. Rozumiem, jak wielka to strata – stracić matkę, ale on jakby umarł razem z nią. Kiedy próbuję powiedzieć, iż życie toczy się dalej, iż trzeba walczyć dla tych, którzy żyją, rzuca mi w twarz: „Jesteś bezduszna, cyniczna!”. Może ma rację, ale nie mogę nie myśleć o czymś innym.

Co, jeżeli to nie koniec naszych prób? Życie przecież nie oszczędza – przed nami nowe przeciwności, nowe ciosy. jeżeli przy każdej takiej tragedii będzie się łamał jak sucha gałąź, jak damy radę? jeżeli zawsze będę musiała być tą, która wszystko dźwiga, po prostu nie wytrzymam. I nie chcę takiego losu! Potrzebuję mężczyzny u boku – silnego, niezawodnego, z którym będziemy dzielić ciężary po połowie, a nie takiego, którego muszę ciągnąć za sobą jak ciężki bagaż. Jestem zmęczona byciem jego podporą, jego kołem ratunkowym, podczas gdy on tonie we własnym morzu łez i choćby nie próbuje się wydostać.

Boję się przyznać do tego choćby najbliższym. A co, jeżeli mnie potępią, nazwą zimną, bezduszną? Wyobrażam sobie, jak moje przyjaciółki patrzą z wyrzutem: „Jego matka umarła, a ty myślisz o sobie!”. Ale nie jestem z kamienia – też cierpię, też płaczę w nocy, patrząc na niego, na tego obcego, zagubionego człowieka, którym stał się mój Krzysztof. Gdzie ten chłopak, który śmiał się ze mną, planował, marzył o naszej przyszłości? Już go nie ma, i nie wiem, czy kiedykolwiek wróci. Boję się – boję się utraty naszej miłości, boję się zostać z nim takim, boję się odejść i potem żałować.

Nie chcę zostawiać go w potrzebie, ale nie mogę dłużej być jego opiekunką. Codziennie widzę, jak gaśnie, i czuję, iż sama też gasnę. Praca, dom, jego milczenie – wszystko przytłacza mnie jak betonowa płyta. Marzyłam o rodzinie, o szczęściu, a otrzymałam to – niekończącą się tęsknotę i samotność we dwoje. Jak ocalić naszą miłość? Jak wyrwać go z tego bagna? A może czas ocalić siebie? Nie wiem, co robić. Serce rozrywa się między współczuciem do niego a pragnieniem życia własnym życiem. Błagam, pomóżcie radą – jak przywrócić go do życia lub znaleźć siłę, by odejść, jeżeli już nie jest tym, kogo kochałam? Stoję na krawędzi i potrzebuję światła, by się wydostać.

Idź do oryginalnego materiału