W wieku 65 lat zrozumieliśmy, iż nasze dzieci już nas nie potrzebują. Jak to zaakceptować i zacząć żyć dla siebie?
W małym domku na obrzeżach Poznania, gdzie każdy kąt skrywał wspomnienia burzliwej młodości, 65-letnia Weronika siedziała nad stygnącą herbatą, wpatrując się w pustkę. Po raz pierwszy w życiu jej serce ściskało się od gorzkiej prawdy: troje dzieci, którym z mężem poświęcili wszystko — czas, siły, oszczędności — odeszło, by żyć własnym życiem, zostawiając rodziców w samotności. Syn choćby nie odbierał telefonu, gdy dzwoniła. Cóż, może żadne z nich nie poda im szklanki wody, gdy starość całkiem już ich dogoni?
Weronika wyszła za mąż w wieku 25 lat. Jej mąż, Marek, był szkolnym przyjacielem, który latami zabiegał o jej serce. Poszedł na tę samą uczelnię, by być blisko. Rok po skromnym weselu Weronika zaszła w ciążę. Ich pierwsza córka, Kinga, urodziła się, gdy życie jeszcze nie było gotowe na takie zmiany. Marek rzucił studia, by pracować, a Weronika wzięła urlop dziekański.
To były ciężkie lata. Marek znikał w pracy, czasem na całe dni, a Weronika uczyła się macierzyństwa, jednocześnie próbując skończyć studia. Dwa lata później znów zaszła w ciążę. Musiała przejść na zaoczne, a Marek wziął jeszcze więcej pracy, by utrzymać rodzinę.
Mimo trudności wychowali dwoje dzieci: starszą Kingę i młodszego syna Bartosza. Gdy Kinga poszła do szkoły, Weronika w końcu znalazła pracę w swoim zawodzie. Życie zaczęło się układać: Marek dostał stabilną posadę z dobrą pensją, urządzili niewielkie mieszkanie. Ledwo odetchnęli, gdy Weronika odkryła, iż spodziewa się trzeciego dziecka.
Narodziny najmłodszej córki, Oli, były nową próbą. Marek brał każdą dodatkową pracę, by zapewnić rodzinie byt, a Weronika poświęciła się dziecku. Do dziś nie rozumie, jak dali radę, ale stopniowo życie wróciło do normy. Gdy Ola poszła do pierwszej klasy, Weronika poczuła ulgę, jakby kamień spadł jej z serca.
Ale trudności nie ustały. Kinga, ledwo zaczynając studia, oświadczyła, iż wychodzi za mąż. Weronika i Marek nie protestowali — sami pobrali się młodzi. Organizacja wesela i pomoc w kupnie mieszkania dla młodych wyczerpały ich i opróżniły konta.
Bartosz też zapragnął własnego lokum. Rodzice nie mogli mu odmówić, więc wzięli kolejny kredyt i kupili mu mieszkanie. Na szczęście Bartosz gwałtownie znalazł pracę w dużej firmie, co nieco uspokoiło Weronikę.
Gdy Ola kończyła liceum, wyznała, iż marzy o studiach za granicą. To był trudny czas: pieniędzy ledwo starczało, ale Weronika i Marek zebrali, co mogli, i wysłali córkę do Niemiec. Ola wyjechała, a ich dom opustoszał.
Z biegiem lat dzieci pojawiały się w rodzinnym domu coraz rzadziej. Kinga, choć mieszkała w Poznaniu, wpadała tylko od święta, tłumacząc się brakiem czasu. Bartosz sprzedał swoje mieszkanie, kupił nowe w Warszawie i przyjeżdżał raz na rok, jeżeli w ogóle. Ola, po skończeniu studiów, została za granicą, budując karierę.
Weronika i Marek oddali dzieciom wszystko: młodość, czas, pieniądze, marzenia. A w zamian dostali pustkę. Nie oczekują od dzieci pomocy finansowej ani opieki. Chcą tylko jednego — by zadzwoniły, przyjechały, powiedziały dobre słowo. Ale to chyba już przeszłość.
Teraz Weronika siedzi przy oknie, patrząc na ośnieżone podwórko, i myśli: może czas przestać czekać? Może w wieku 65 lat ona i Marek zasługują wreszcie na szczęście, o którym zawsze myśleli na końcu?
Ale jak puścić ten ból? Jak pogodzić się z tym, iż dzieci, dla których poświęcili wszystko, odeszły bez słowa? Weronika przypomina sobie, jak marzyła o podróżach, czytaniu książek, po prostu życiu dla siebie. Lata minęły na trosce o innych. A teraz, stojąc u progu starości, czuje, iż życie wymyka się jej z rąk.
Marek milczy, ale Weronika widzi w jego oczach tę samą tęsknotę. On też oddał dzieciom wszystko, co miał, i teraz nie wie, czym wypełnić pustkę. Nie chcą być ciężarem, ale życie w oczekiwaniu na telefon, który może nigdy nie zadzwoni, staje się nie do zniesienia.
— Może czas zacząć żyć dla siebie? — mówi cicho Weronika, ściskając dłoń męża. — Pojechać nad morze, jak marzyliśmy? Albo po prostu spacerować wieczorami, nie myśląc, czy ktoś zadzwoni?
Marek patrzy na nią, a w jego oczach błyska iskra.
— Może i czas — odpowiada. — Wciąż jeszcze żyjemy.
Ale w głębi serca Weronika się boi: a może zapomnieli, jak żyć dla siebie? Może zostały im tylko wspomnienia o tym, jak byli potrzebni? Mimo to, patrząc na męża, postanawia: spróbują. Znajdą w sobie siłę, by zacząć od nowa, choćby jeżeli wydaje się to niemożliwe.