«Jak pięknie się zmienił. Gdyby był odrobinę zamożniejszy i pracował w renomowanej firmie, pewnie bym się w nim zakochała» – myślała dziewczyna.

polregion.pl 1 miesiąc temu

„Jaki on piękny. Gdyby tylko był trochę bogatszy, pracował w prestiżowej firmie, może bym się w nim zakochała” – pomyślała Agnieszka.

„No więc, Krzysztof, zostajesz za mnie. jeżeli będą problemy, dzwoń. Nie lecę na Marsa, będę w kontakcie” – powiedział Marek, wyciągając rękę do swojego zastępcy i przyjaciela.

„Rozumiem, nie martw się. A tak w ogóle, nie powiedziałeś, gdzie jedziesz na urlop. Na Malediwy czy do Turcji?” – Krzysztof uścisnął jego dłoń.

„Nie mówiłem? Jadę do matki. Trzeba naprawić dach, poprawić płot. Za życia ojciec pilnował domu, a od kiedy odszedł, wszystko zaczęło się sypać. Nie pamiętam, kiedy ostatnio siedziałem z wędką nad rzeką.”

„Ja nigdy nie byłem na rybach. Prawdziwy mieszczuch. Trochę ci zazdroszczę” – westchnął Krzysztof. „Jak wrócisz, opowiesz” – krzyknął za odchodzącym Markiem.

Ciesząc się, iż już jutro rano będzie daleko od hałaśliwego i zakurzonego miasta, iż przytuli matkę i odetchnie czystym powietrzem dzieciństwa, Marek jechał do domu z uśmiechem.

Dorastał w małej wsi. Matka była nauczycielką, ojciec pracował jako budowlaniec. Marek często pomagał mu na budowie, potrafił zrobić wszystko. Ojciec marzył, iż syn pójdzie w jego ślady. Ale Marka fascynowały samochody, komputery, nowe technologie. Uczył się łatwo. Kiedy skończył szkołę, powiedział, iż we wsi nie ma dla niego przyszłości, chce pojechać do Warszawy i osiągnąć więcej niż tylko bycie budowlańcem, jak chciał ojciec.

„Jak to nie ma przyszłości? Wieś się rozwija, budowlańcy zawsze będą potrzebni. Chleba ci nie zabraknie. Chcesz, postawimy ci dom? Ożenisz się, dzieci będą miały gdzie biegać” – przekonywał ojciec.

„Za wcześnie na myślenie o żonie. Najpierw muszę stanąć na nogi” – zbywał Marek.

Ojciec się denerwował, kłócił. Matka cierpliwie go uspokajała i wspierała syna.

„Nie obcinaj mu skrzydeł. Niech spróbuje. Jest mądry, jeszcze będziemy z niego dumni” – przekonywała ojca.

Rodzice dali mu pieniądze na start i pozwolili jechać podbijać stolicę. Marek studiował i pracował na budowie. Z czasem osiągnął wszystko, o czym marzył.

W szkole kochał się w Agnieszce, śmiesznej, zadziornej dziewczynie. Nie była geniuszem, marzyła, żeby zostać fryzjerką i otworzyć własny salon. Każde z nich miało swoje plany. Rozjechali się w różne strony, mając nadzieję, iż kiedyś się spotkają.

Gdy Marek przyjeżdżał na wakacje, okazywało się, iż Agnieszka już wyjechała.

Mógł pójść do jej matki i poprosić o numer telefonu, adres, ale tego nie zrobił. Miłość mogła przeszkodzić w realizacji marzeń. Gdyby się pobrali, przyszłyby dzieci, trzeba by zarabiać na chleb, a nie walczyć o cel. Nie, najpierw musiał osiągnąć to, co chciał – założyć firmę, kupić samochód, zbudować dom, a dopiero potem…

„Uważaj, czas ucieka. Agnieszka może na ciebie nie czekać” – mawiał ojciec.

„Nie szkodzi, są inne dziewczyny” – odpowiadał Marek.
Ale innych nie potrzebował.

Teraz miał już wszystko, o czym marzył. Piękny dom w prestiżowej dzielnicy, drogi samochód, biznes przynoszący dochód. Mógł pomyśleć o żonie. Kobiety się pojawiały. Ale one chciały domu, markowego auta, pieniędzy. A on pragnął, by kochały go dla niego samego.

Przyjeżdżając do rodziców, w tajemnicy liczył, iż spotka Agnieszkę. Opowiadał im o sobie oszczędnie. Żyli skromnie, bez luksusów, uczciwą pracą. Tego samego oczekiwali od syna. Gdy mówił o sukcesach, ojciec marszczył brwi, a matka mrugała nerwowo. Jak można uczciwie zarobić na mieszkanie w Warszawie, na dom?

„Łamiesz prawo? Tego cię uczyliśmy? Lepiej pracowałbyś na budowie, niż byśmy się za ciebie wstydzili” – burczał ojciec.

Dlatego Marek przyjeżdżał do nich starym, skromnym autem, pożyczonym od znajomych w zamian za swoje Lexusy. Albo pociągiem. Mówił, iż jest inżynierem. Ojciec kiwał z aprobatą, dumny z syna-warszawiaka.

Tym razem też nie zmienił zwyczaju, choć ojciec odszedł trzy lata temu. Zostawił Lexusa w garażu, wsiadł w pociąg i ubrał się niepozornie.

Dostał dolne miejsce w przedziale, górne zajęła starsza pani. Marek bez wahania się zamienił. Kobieta dziękowała mu przez całą podróż.

Leżąc na górnej półce, Marek patrzył przez okno. Mijał lasy, pola, rzeki. Wspominał, jak lata temu pierwszy raz jechał do Warszawy. Pod stukot kół myśli i wspomnienia płyną lekko.

Wieś wydała mu się mała i bajecznie piękna. Powietrze świeże, drzewa soczyście zielone, w przeciwieństwie do przykurzonych miejskich roślin. W ogródkach kwitły kwiaty, ciesząc oczy.

Wszedł na podwórko rodzinnego domu. Matka zobaczyła go, klasnęła w dłonie, w oczach miała łzy.

„Synku, jaka radość. A ja cię nie spodziewałam się. Na długo?” – spojrzała na niego uważnie.

„Dopóki mnie nie wyrzucisz” – przytulił ją.

Matka codziennie piekła ciasta, chcąc nakarmić syna jak najlepiej. Jadł, a potem łaził po dachu, naprawiał płot, malował okiennice.

„Odpocznij, synku. Przyjechałeś na urlop, a cały czas pracujesz” – martwiła się.

„Właśnie skończyłem. A ty gdzie idziesz?” – zapytał, widząc odświętną sukienkę i dużą torbę.

Matka nigdy nie wychodziła bez starannego ubrania.

„Muszę do sklepu” – odparła.

„Ja pojadę rowerem. Co kupić?” – zaproponował.

Matka podała mu listę.
„Tak idziesz?” – załamała ręce.

„No tak, co w tym złego?” – Marek uważał, iż dla wsi jest ubrany bardzo przyzwoicie: znoszone dżinsy, koszula z podwiniętymi rękawami, odsłaniającymi mocne, opalone ręce.

Buty… Buty były markowe, drogie. Nic na to nie poradził, kochał wygodne, luksusowe obuwie. Wątpliwe, by ktoś na wsi znał ich cenę.

WsiadMarek wsiadł na rower i ruszył w stronę sklepu, nieświadomy, iż to spotkanie z Agnieszką zmieni ich oboje na zawsze, ucząc, iż prawdziwe szczęście nie kryje się w pozorach, ale w tym, by być sobą.

Idź do oryginalnego materiału