No i jak ja nauczyłam teściową, żeby nie wpadała bez zapowiedzi: zemsta, której się nie spodziewała
Kiedy wyszłam za mąż za Jakuba, myślałam, iż najgorsze już za mną – ślub, przeprowadzka, przyzwyczajanie się do nowego życia. Ale choćby nie przypuszczałam, iż najtrudniejszą częścią naszego małżeństwa nie będą codzienne sprawy, rachunki czy różnice charakterów, tylko jego matka – Bronisława Januszowa. Kobieta, która uważała za swój obowiązek codziennie nam przypominać, iż to ona jest najważniejszą osobą w życiu syna.
Na początku wydawało się to niemal niewinne: wpadała do naszego mieszkania w Łodzi „tylko na chwilę”, przynosiła żurek, domowe pierogi, opowiadała, jak źle spała w nocy. Ale ta „chwila” przeciągała się w godziny, a wizyty – z kilku tygodniowo stały się codziennym obowiązkiem. Słyszałam dzwonek do drzwi i wiedziałam – koniec spokoju, Bronisława przyszła sprawdzić, czym oddycham.
Nie obrażała mnie wprost. Wręcz przeciwnie – rozpływała się w komplementach, ale tak nachalnie, iż to już brzmiało jak złośliwość. „Och, Kinga tak świetnie gotuje! Prawdziwa synowa z marzeń!” – mówiła przy każdej okazji, zwłaszcza gdy byli goście. I zaraz dodawała: „Choć u mnie żurek zawsze był smaczniejszy… ale nic, jeszcze się nauczy”.
Nie to wyprowadzało mnie z równowagi. To, iż przychodziła bez zapowiedzi. Po prostu wstawała rano, wsiadała w tramwaj, jechała przez pół miasta – i stawała w naszych drzwiach. Często, nawiasem mówiąc, gdy mieliśmy gości. Wtedy Bronisława zaczynała swoje teatralne przedstawienia. Alac chwytała się za serce i narzekała, iż nie nalałam jej herbaty. Albo urządzała „przegląd”, dlaczego w łazience wiszą ręczniki nie w tym kolorze. Wszystko na oczach moich koleżanek albo rodziców.
Ale najgorsze zdarzyło się pewnego dnia, gdy wróciłam z pracy, a ona wyciągnęła z szafy wszystkie moje komplety bielizny i ze spokojem pokazywała, jak „powinno się je prać”. Wtedy poczułam wstyd większy niż w najgorszych momentach nastoletniego życia. Chciałam zapaść się pod ziemię. Ale milczałam – Jakub zabraniał mi sprzeciwiać się matce, twierdząc, iż robi to wszystko „z wielkiej miłości”.
„Ona się troszczy!” – powtarzał. – „Mama mówi o tobie tylko dobrze. Tobie się do niej czepiać?”
„Dobrze?! Ty słyszysz tylko połowę. Nie widzisz, jak się zachowuje, gdy ciebie nie ma.”
Z Kubą byliśmy razem zaledwie rok, ale w tym czasie czułam, iż postarzałam się o dekadę. Kłótnie, irytacja, zmęczenie. Kochałam męża, więc choćby myśli o rozwodzie nie dopuszczałam. Ale dłużej milczeć nie mogłam.
I nagle stał się cud: Bronisława się zakochała. W wieku sześćdziesięciu lat poznała wdowca, zaczęła się z nim spotykać i zniknęła z naszego mieszkania. choćby przed sobą wstydziłam się przyznać, jak bardzo cieszyłam się z tej przerwy. Ale nie trwała długo.
Wkrótce Bronisława oznajmiła, iż wychodzi za mąż. Moje uczucia były skomplikowane: z jednej strony ulga, z drugiej gorycz, iż ona układa sobie życie, a ja wciąż chodzę na palcach we własnym mieszkaniu. Wtedy przyszło mi do głowy – skoro tak lubiła wpadać bez zapowiedzi, odpłacę jej tym samym.
I nadszedł dzień, gdy u niej w domu był jej wybranek. Zadzwoniłam do drzwi. Bronisława otworzyła, a ja, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, weszłam do środka, jakbym to był mój drugi dom.
„Dzień dobry, Bronisławo, jakie u was przytulnie! A wie pani, jakie macie śliczne firanki. Muszę sobie takie kupić. Gdzie pani kupuje te cudowne środki czystości? Tu wszystko lśni, aż mnie olśniło” – mówiłam z przesadną uprzejmością, przechodząc z pokoju do pokoju.
Zachowywałam się dokładnie tak jak ona u nas: wchodziłam bez pukania do sypialni, sprawdzałam, co się gotuje w kuchni, poprawiałam poduszki na kanapie. I oczywiście, przy narzeczonym oznajmiłam:
„Trzeba częściej wpadać, tak rzadko mnie pani zaprasza! A ja tak was uwielbiam!”
Widziałam, jak drży jej powieka, a w piersi rośnie irytacja. Jej wybranek patrzył na mnie ze zdziwieniem, a ja kontynuowałam przedstawienie. Wytrzymałam u niej do wieczora, zupełnie się nie krępując. Wyszłam jak królowa, zostawiając po sobie lekkie wrażenie chaosu.
Od tamtej pory Bronisława nigdy więcej nie przyszła do nas bez telefonu. Kuba był kompletnie zdezorientowany, gdy matka zaczęła odmawiać wizyt choćby na jego prośbę. A ja tylko wzruszyłam ramionami:
„Może jest zmęczona? Albo zrozumiała, iż mamy swoje życie.”
Czasem, żeby ktoś cię usłyszał, wystarczy dać mu spróbować własnego zachowania. Wtedy może zrozumie, jak gorzkie jest z drugiej strony.