Jak odmówiłam teściowej niezapowiedzianych wizyt: niespodziewana zemsta

newskey24.com 1 tydzień temu

Jak nauczyłam teściową, żeby nie przychodziła bez zapowiedzi: zemsta, której się nie spodziewała

Kiedy wyszłam za mąż za Krzysztofa, myślałam, iż najgorsze już za mną – ślub, przeprowadzka, życie na nowo. Ale choćby nie przypuszczałam, iż najtrudniejsze w naszym małżeństwie nie będą rachunki, sprzeczki czy codzienność, tylko jego mama – Bożena Stanisławówna. Kobieta, która uważała, iż jej obowiązkiem jest codziennie przypominać nam, iż to ona jest najważniejszą osobą w życiu syna.

Na początku wydawało się to niemal niewinne: wpadała do naszego mieszkania w Łodzi „tylko na chwilę”, przynosić żurek, przekazać domowe pierogi, opowiadać, jak źle spała w nocy. Ale ta „chwilka” ciągnęła się godzinami, a wizyty z kilku razy w tygodniu zmieniły się w codzienną udrękę. Słyszałam dzwonek do drzwi i wiedziałam – koniec spokoju, Bożena Stanisławówna przyszła sprawdzić, czym oddycham.

Nie obrażała mnie wprost. Wręcz przeciwnie – sypała komplementami, ale tak nachalnie, iż zaczynało to brzmieć jak kpina. „O, Kinga tak świetnie gotuje! Prawdziwa wymarzona synowa!” – mówiła przy każdej okazji, zwłaszcza gdy byli goście. A potem dodawała: „Chociaż mój żurek zawsze był lepszy… no trudno, może się jeszcze nauczy”.

Najbardziej wkurzało mnie nie to. Tyle, iż przychodziła bez zapowiedzi. Po prostu wstawała rano, wsiadała w autobus, jechała przez pół miasta – i stała pod naszymi drzwiami. Często, nawiasem mówiąc, gdy mieliśmy gości. Wtedy Bożena Stanisławówna zaczynała swoje przedstawienia. Albo łapała się nagle za serce i narzekała, iż nie nalałam jej herbaty. Albo robiła przegląd, dlaczego w łazience wiszą ręczniki w „niewłaściwym” kolorze. Wszystko na oczach moich przyjaciół albo rodziców.

Ale najgorsze było, gdy pewnego dnia wróciłam z pracy, a ona wyciągnęła z szafy całą moją bieliznę i z kamienną twarzą tłumaczyła, jak „powinnam ją prać”. Wtedy po raz pierwszy w życiu poczułam taki wstyd, iż aż mnie ścisnęło w żołądku. Chciałam zapaść się pod ziemię. Ale milczałam – Krzysztof zabraniał mi sprzeciwiać się matce, twierdząc, iż robi to wszystko „z miłości”.

„Ona się troszczy!” – powtarzał. – „Mama tylko dobrze o tobie mówi. Naprawdę masz do niej pretensje?”
„Dobrze?! Słyszysz tylko połowę. Nie widzisz, jak się zachowuje, gdy cię nie ma.”

Z Krzyśkiem żyliśmy razem tylko rok, a przez ten czas czułam się, jakbym postarzała o dziesięć lat. Kłótnie, rozdrażnienie, zmęczenie. Bardzo go kochałam, więc choćby nie dopuszczałam myśli o rozwodzie. Ale dłużej nie wytrzymywałam.

I nagle stał się cud: Bożena Stanisławówna się zakochała. W wieku sześćdziesięciu lat poznała wdowca, zaczęła się z nim spotykać i nagle zniknęła z naszego życia. choćby sobie nie przyznawałam, jak bardzo cieszyła mnie ta przerwa. Ale nie trwała długo.

Wkrótce Bożena Stanisławówna oznajmiła, iż wychodzi za mąż. Moje uczucia były mieszane: z jednej strony ulga, z drugiej gorycz, iż ona układa sobie życie, a ja wciąż chodzę na palcach we własnym mieszkaniu. Wtedy wpadłam na pomysł – skoro tak lubiła wpadać do mnie bez zapowiedzi, odpłacę jej tym samym.

I nadszedł dzień, gdy w jej domu był jej narzeczony. Zadzwoniłam do drzwi. Bożena otworzyła, a ja, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, weszłam do środka, jakbym mieszkała tu od zawsze.

„Dzień dobry, Bożena Stanisławówna, jakie u was przytulnie! A wie pani, te zasłony to cudo. Muszę sobie takie kupić. Gdzie pani kupuje te środki czystości? Tu wszystko tak błyszczy, iż aż mnie olśniło” – szczebiotałam nieszczerze, przemieszczając się po mieszkaniu.

Zachowywałam się dokładnie tak jak ona u nas: bez pukania wchodziłam do sypialni, sprawdzałam, co się gotuje w kuchni, poprawiałam poduszki na kanapie. I oczywiście, przy narzeczonym, oznajmiłam:
„Muszę częściej wpadać, tak rzadko mnie pani zaprasza! A ja was przecież uwielbiam!”

Widziałam, jak drga jej powieka, a w klatce piersiowej kipi złość. Narzeczony patrzył na mnie z dezorientacją, a ja grałam swoją rolę dalej. Wytrzymałam u niej do wieczora, zupełnie się nie krępując. Wyszłam jak królowa, zostawiając po sobie lekkie poczucie chaosu.

Od tamtej pory Bożena Stanisławówna nigdy więcej nie przyszła do nas bez telefonu. Krzysiek był w szoku, gdy jego matka nagle zaczęła odmawiać wizyt choćby na jego prośbę. A ja tylko wzruszyłam ramionami:
„No cóż, może się zmęczyła? Albo zrozumiała, iż mamy własne życie.”

Czasami, by ktoś cię usłyszał, wystarczy dać mu posmakować swojego własnego zachowania. I wtedy może zrozumie, jak gorzkie jest po drugiej stronie.

Idź do oryginalnego materiału