„Żebyś mi tylko raz zniknęła!” — miałam ochotę wrzasnąć na siostrę męża. Ugryzłam się w język. A ona, jakby nigdy nic, znów stanęła w progu z walizką na weekend…
Nazywam się Kinga, mam trzydzieści dziewięć lat. Z Tomkiem jesteśmy razem od dwunastu lat. Mamy dobrą, stabilną rodzinę, rośnie nam syn, teoretycznie wszystko gra. Ale jest jedno „ale”, które od lat zatruwa mi życie. To jego siostra — Jadwiga.
Jadwiga jest od Tomka osiem lat starsza. Nigdy nie wyszła za mąż, nie ma dzieci. Mieszka sama w domu naprzeciwko i… adekwatnie mieszka też u nas. To nie przesada. Pojawia się w naszym mieszkaniu jak cień — cicho, nachalnie, codziennie. Czasem mam wrażenie, iż klucze do naszego bloku wyrastają jej bezpośrednio z torebki.
Na początku starałam się być uprzejma, choćby miła. No cóż, siostra męża, rodzina. Myślałam — przyjdzie, pogada, herbaty się napije i pójdzie. Ale przychodziła każdego wieczoru. I w weekendy. I na urlop. I wtedy, gdy zapraszaliśmy gości. choćby gdy byłam chora — i tak się zjawiała.
Jadwiga nie zna umiaru. Zawsze ma coś do skomentowania: jak gotuję, jak wychowuję syna, jak się ubieram. Raz za cicho siedzę, raz za głośno śmieję, raz ciasto za suche, raz mieszkanie „nieidealnie posprzątane”. A najgorsze — nie prosi, tylko rozkazuje. A ja to łykam. Bo nie lubię awantur. Bo Tomek mówi: „Kinga, no wytrzymaj, ona jest sama, poza nami — nikogo nie ma”.
Wytrzymywałam. Ale cierpliwość nie jest z gumy.
Jadwiga pracuje jako księgowa w prywatnej firmie. Wraca z pracy wcześniej niż ja i… idzie do nas. Wchodzę — a ona już siedzi na kanapie, telewizor huczy, kot schował się pod łóżko. Syn w telefonie. A ona — jakby tu była gospodynią. Zupa czeka. Albo ja mam czekać, aż zwolni łazienkę. Je z nami kolację, potem godzinami opowiada swoje „przygody” w urzędzie skarbowym, których nikt nie słucha. A potem wychodzi. Czasem zostaje na noc, bo „boi się sama podczas burzy” albo „kaloryfery w jej domu źle grzeją”.
Gdy chcieliśmy gdzieś wyjechać — Jadwiga jechała z nami. Nie ważne, iż marzyłam o weekendzie we dwoje. Nie ważne, iż Tomek obiecał zabrać mnie nad morze na urodziny. Jadwiga była tam. W naszym pokoju. Spała na sąsiednim łóżku. I wszystko na koszt Tomka. A przecież zarabia nieźle, oszczędza, jak sama mówi, „na czarną godzinę”. Widocznie uznała, iż ta czarna godzina — to ja.
A mama Tomka w ogóle uważa, iż jestem niewdzięczna. Przecież Jadwiga to nie obca, tylko samotna i potrzebuje rodziny. Rozumiem, iż nie ma ani męża, ani dzieci. Ale dlaczego ja mam płacić za to swoim komfortem?
Raz powiedziałam Tomkowi wprost:
— Mam dość. Ona przekracza granice. Jest wszędzie. To nie do zniesienia!
Wzruszył tylko ramionami:
— No co mam zrobić? To moja siostra…
Ostatnio było najgorzej. Poszliśmy z mężem do teatru — sami. Wymodliłam ten wieczór. Umówiłam się z koleżanką, żeby posiedziała z synem. Ledwo usiedliśmy na miejscach — telefon. Jadwiga.
— Gdzie jesteście? Dlaczego mnie nie zabraliście? Chcecie mnie wymazać z życia?! — wrzeszczała do słuchawki.
Dwa dni później znów była u nas. Z torbą. Z pidżamą. Z ulubionym serialem. Oświadczyła: „Mam wolne weekendy, pomyślałam, iż spędzimy je razem”.
Stałam w kuchni, kurczowo trzymając się blatu. Prawie krzyknęłam. Ale milczałam. A we mnie coś pękło.
Nie wiem, jak powiedzieć Tomkowi, iż już nie daję rady. Że potrzebuję domu bez trzeciej osoby. Bez niekończących się rad. Bez awantur. Bez Jadwigi.
I boję się, iż jeżeli nic się nie zmieni — pewnego dnia będę musiała odejść. Żeby wreszcie oddychać pełną piersią. Bo choćby miłość nie wytrzyma, gdy między tobą a mężem — pozostało jedno życie. Zbyt głośne. Zbyt natrętne. Zbyt obce.