Ostatnio wpadłem na pomysł, żeby odświeżyć sobie stare odcinki iCarly. Te klasyczne, pełne chaosu, dziwnych wynalazków i tej beztroskiej energii w stylu wczesnych lat 2000. A potem, z czystej ciekawości, odpaliłem dziś nową wersję. I, o dziwo, nie odrzuciło mnie. adekwatnie to było całkiem fascynujące doświadczenie. Jakbym patrzył na dwa różne światy przez ten sam ekran. Obie wersje pokazują swoje czasy i to jak zmieniła się kultura internetu i jak zmieniłem się ja. Chyba.
Oryginalne iCarly było jednak zdecydowanie bardziej kolorowe, pełne życia, trochę głupkowate (czasami aż wręcz krindżowe, jak na współczesne standardy). Internet wtedy był miejscem z nutką magii - takim cyfrowym placem zabaw, gdzie wszystko wydawało się możliwe, a sławę mogła zyskać twórczość pokazująca takie szaleństwa jak skakanie na drążku pogo i jednoczesne granie na trąbce. Teraz? W nowej wersji jest bardziej minimalistycznie, mniej jaskrawo, a klimat jest lekko ironiczny, dorosły. Trochę jak współczesne wnętrze z betonu, białych ścian i idealnie dobranych plakatów na ścianie. Czy to złe? Nie. Po prostu inne. I, co ciekawe, całkiem trafnie oddaje ducha naszych czasów, czyli internetu, który wciąż jest memicznym szaleństwem, ale… ugrzecznionym? Wpasowującym się w oczekiwania? Instagramowo-streamingowym?
Nie będę ukrywać, brakowało mi chociażby Sam. Jennette McCurdy nie wróciła do swojej słynnej roli, co jest trochę bolesne, bo Sam była idealnym kontrastem wobec grzecznej Carly. Ale rozumiem dlaczego tak się stało. Po przeczytaniu jej autobiografii (swoją drogą, kupiłem ją jako prezent na nadchodzące święta dla mojej mamy, która ją uwielbiała) wiem, iż show-biznes nie był dla niej dobrym miejscem. A jednak, oglądając te odcinki, poczułem coś więcej. Może to nostalgia, może świadomość, jak bardzo świat zmienił się od momentu gdy miałem dziewięć lat i marzyłem o tym, żeby kiedyś zrobić własny internetowy show. Tak. Siedziałem sobie na moim piętrowym łóżeczku i słuchałem muzyki i wyobrażałem sobie jak tworzę głupawe filmiki zbierające miliony wyświetleń. YouTube wtedy był inny. Facebook też. Instagram dopiero raczkował.
Nowe iCarly to trochę lustro naszych czasów: mniej szaleństwa, więcej „estetyki”. Zobaczyłem scenę w drugim odcinku, która później była memem na TikToku. Widziałem również wiele seksualnych aluzji, które w przeciwieństwie do starego iCarly (tak, były tam takie aluzje, byliśmy po prostu za mali żeby je zrozumieć) były bardziej oczywiste. Chyba moje dzieciństwo dzisiaj doszczętnie umarło. Swoją drogą - nowe iCarly jest świetnym ukazaniem lat dwudziestych XXI wieku w popkulturze. To jest zdecydowanie na plus. Ale i tak uważam, iż stare iCarly było lepsze. choćby jak oglądam je dziś z lekkim cieniem żenady.