Iluzja prawdy

newsempire24.com 1 dzień temu

**Zapiski z życia**

Losy bywają różne. Jednym szczęście uśmiecha się od młodości – znajdują miłość na całe życie. Inni muszą przejść przez zdrady i rozczarowania, zanim w końcu spotkają tę jedyną.

Ja, Wojciech Kowalski, należałem do tej drugiej grupy. Poznałem swoją przyszłą żonę, Ewę, jeszcze na studiach w Warszawie. Była skromną dziewczyną z małego miasteczka na Podlasiu. Od razu mnie zauroczyła. Ja? Zwykły chłopak, bez szczególnych osiągnięć. Ewa długo nie odwzajemniała moich uczuć.

Ale na ostatnim roku, gdy większość kolegów znalazła już swoje drugie połówki, a niektórzy choćby zdążyli założyć rodziny, Ewa nagle się do mnie zbliżyła. Byłem w siódmym niebie. Oczywiście, niemal natychmiast oświadczyłem się. Ku mojej radości, przyjęła moje wyznanie.

Moja matka podejrzewała, iż Ewie nie uśmiecha się powrót na prowincję. Ślub ze mną dawał jej mieszkanie w centrum Poznania, dobrą pracę i stabilność. Ale widząc moją miłość, postanowiła nie burzyć moich marzeń.

Wesele urządziliśmy zaraz po obronie dyplomów. W restauracji pod miastem zebrała się cała studencka brać. Tylko rodzice Ewy nie przyjechali. Wyjaśniła, iż ojciec jest ciężko chory, a matka nie może go opuścić. Na dalsze pytania odpowiadała półsłowami, a w jej oczach pojawiały się łzy. Moja rodzina uznała, iż nie ma co drażnić tematu.

Ewa gwałtownie zaszła w ciążę. Pracować nie musiała – pieniędzy starczało, a niedługo miała iść na macierzyński. Po dziewięciu miesiącach urodziła syna. Rodzice nalegali, by nazwać go po dziadku Ewy – Stanisławem.

Drugie dziecko przyszło na świat dopiero po ośmiu latach. Córkę nazwaliśmy Zosią, na cześć mojej matki.

Rodzice Ewy nigdy nie poznali wnuków. Jej ojciec zmarł rok po narodzinach Stasia, a matka – osiem miesięcy później.

Gdy Zosia poszła do szkoły, Ewa postanowiła wrócić do pracy. Rodzice poruszyli swoje znajomości i załatwili jej posadę asystentki dyrektora w dużej firmie.

Ewa zmieniła się nie do poznania. Często bywała w siłowni, elegancko się ubierała, wyglądała jak bizneswoman. Przyjaciele żartowali, iż trzymałem taką piękność w domu.

Tymczasem dzieci poszły w odstawkę. Staś kończył liceum, Zosia większość czasu spędzała u dziadków, którzy rozpieszczali ją ponad miarę.

Coraz częściej słyszałem od Ewy pretensje. Że się nie rozwijam, iż przytyłem, iż powinienem zadbać o siebie. I wciąż porównywała mnie do swojego szefa – starszego ode mnie, ale w świetnej formie.

Pewnego dnia postanowiłem ją zaskoczyć w pracy. Wpadłem do biura pod pretekstem wyboru prezentu dla ojca na jubileusz. W recepcji nikogo nie było. Zapukałem do gabinetu dyrektora, a gdy nie usłyszałem odpowiedzi, wszedłem.

Pokój był pusty. Nagle zauważyłem boczne drzwi. Zza nich dobiegały charakterystyczne odgłosy. Otworzyłem je bez namysłu.

Moja skromna Ewa siedziała na dyrektorze z podwiniętą spódnicą. Poznałbym ją choćby po plecach – w końcu spędziliśmy razem siedemnaście lat.

Zamknąłem drzwi i wyszedłem. Nie wiedziałem, dlaczego nie rzuciłem się na nich, nie wyrwałem jej z tamtych objęć.

Ewa wróciła do domu, uśmiechnięta jak kot, który zjadł śmietankę. Wtedy wszystko stało się jasne – dlaczego od miesięcy unikała zbliżeń. Zawsze znajdowała powód: zmęczenie, ból głowy…

Powiedziałem jej, iż wiem wszystko. Ona choćby nie próbowała zaprzeczać.

„No dobrze, skoro wiesz… To choćby lepiej” – odparła spokojnie. „Odchodzę”.

„A dzieci?”

„Staś jest już dorosły, a Zosia niech sama zdecyduje”.

Zosia wybrała dziadków. Przyzwyczaiła się do wygodnego życia.

Zostałem sam. Mężczyzna w sile wieku, z pustym mieszkaniem. Ewa zabrała samochód – nie protestowałem. Niech ma.

Wkrótce poznałem Halinę. Jej też odebrał mąż. Nie mieli dzieci – w młodości przeziębiła się i nie mogła zajść w ciążę. Zaczęliśmy żyć razem.

Staś skończył studia i się ożenił. Zosia rzuciła naukę. Niespodziewanie umarł mój ojciec, a dwa lata później – matka. Zosia przejęła ich mieszkanie.

Pieniądze gwałtownie się skończyły, a Zosia nie paliła się do pracy. Często wpadała do nas na obiad. Halina zawsze pakowała jej jedzenie na wynos.

„Rozpieszczasz ją” – mruczałem. „Dorosła dziewczyna, mogłaby o siebie zadbać”.

„Przecież wiesz, iż nie mogę mieć dzieci” – odpowiadała Halina. „A tak choć trochę czuję się jak matka”.

Pewnego dnia Zosia przyszła zapłakana.

„Co się stało? Zabrakło ci na sukienkę?” – zapytałem.

„Wojtek, nie widzisz, iż dziewczyna jest przygnębiona?” – upomniała mnie Halina.

Zosia wyznała, iż ma guza mózgu. Operacja była możliwa tylko za granicą – w Niemczech. Brakowało 300 tysięcy złotych.

Nazajutrz sprzedałem samochód, a przyjaciel pożyczył mi 150 tysięcy. Dałem Zosi pieniądze. Była wzruszona, dziękowała, ale odmówiła, gdy zaproponowałem, iż pojadę z nią.

„Już kupiliśmy bilety” – powiedziała.

„Czekaj, przecież płaci się przelewem na konto kliniki…” – zacząłem, ale przerwała mi.

„Zaraz idę do banku. I proszę, nie mów mamie, iż tu byłam”.

Minął tydzień. Cisza. Halina uspokajała mnie, iż pewnie operacja się udała i Zosia oszczędza na połączenia.

W dniu urodzin Haliny poszliśmy do restauracji. Nagle zobaczyłem Ewę. Siedziała z młodym mężczyzną – nie był to jej dyrektor.

Podszedłem. Okazało się, iż Zosia jest zdrowa. Wyjechała na Malediwy z chłopakiem.

Wróciłem do stolika zdruzgotany. Halina próbowała mnie pocieszać.

„Przynajmniej nie jest chora” – mówiła.

Zosia nigdy nie przyszła się wytłumaczyć. Czy kiedyś zrozumie, co zrobiła?

Pewnego dnia odwiedził nas Staś. Ewa umierała na raka. Poszliśmy do niej. Leżała wychudzona, ledwo mówiąca. Wciąż przepraszała.

I wybaczyA wtedy zrozumiałem, iż życie zawsze znajdzie sposób, by nauczyć nas pokory, ale też dać szansę na nowe szczęście.

Idź do oryginalnego materiału