No ty sobie idź, ja podjadę — Gdzie jesteś? — Na działce. Mama poprosiła, żebym ją podwiózł.
Na działce. W dniu, kiedy twój syn pierwszy raz idzie do szkoły…
Stała przy kuchennym zlewie, ściskając w ręce gąbkę. Palce jej drżały. Nie od zimnej wody, ale od złości. Na kuchence bulgotała już przypalająca się owsianka, z sypialni dobiegał pomruk telewizora, a w głowie migały pytania: „Działka? Teraz? Dlaczego?”
…Mąż wyszedł wcześnie. Po angielsku. Po prostu trzasnął drzwiami, a dom znów pogrążył się w ciszy. Pomyślała: może wyszedł do samochodu albo załatwić sprawy. Syn już się obudził, przetarł oczy i w piżamie powlókł się do łazienki.
Wszystko było w porządku. Poza jednym: tata nie wrócił.
— Wojtek, ty kompletnie zwariowałeś?! — spytała, gdy w końcu się dodzwoniła.
— No, mama pilnie poprosiła — tłumaczył się mąż. — No to ty idźcie, ja podjadę.
— Tak, tak. Pilnie. Akurat dzisiaj. O ósmej rano. Pierwszego września — głos Agnieszki stał się chłodniejszy od góry lodowej, w którą wbił się Titanic.
— Słuchaj, wszystko rozumiem… Ale mama poprosiła. Będziemy szybko.
Agnieszka milczała. Bo gdyby cokolwiek powiedziała, tama jej samokontroli pękłaby. A histeria o poranku — to nie jest coś, co powinien widzieć świeżo upieczony pierwszoklasista. Zamiast słów po prostu przerwała połączenie.
Niech to będzie na ich sumieniu.
— Mamo, a gdzie tata? — syn stał w nowiutkiej białej koszuli i sam zapinał guziki.
Majstrował, denerwował się, ale nie narzekał.
— Babci pilnie trzeba było podwieźć na działkę. Tata ją zawiózł — odpowiedziała Agnieszka bez ozdobników i sarkazmu.
— A przyjedzie potem? — spytał syn z nadzieją.
— Nie wiem, króliczku. Chyba nie.
— A wiedział, iż dzisiaj mam święto?
Rozmawiali o tym cały tydzień. Ale syn najwyraźniej nie potrafił zrozumieć takiego postępowania ojca.
— Wiedział — cicho odpowiedziała Agnieszka.
Chłopiec spuścił wzrok, milczał. Usiadł przy stole i wbił wzrok w telefon. W wazonie stał bukiet, który zaniesie do szkoły. Przy drzwiach — nowy plecak z samochodami. Wszystko gotowe na święto.
Oprócz rodziny.
Na apelu syn trzymał się dzielnie. Nie uśmiechał się, nie płakał, tylko mocniej ściskał rękę mamy, podczas gdy wokół kręcili się dzieci, babcie, ojcowie z aparatami. Wszyscy dookoła świętowali życie.
Agnieszka też go fotografowała, próbowała dodawać otuchy. Miała gulę w gardle, ale uśmiechała się za dwoje. Może choćby za troje. Ale to nie wystarczało.
Gdy starszy uczeń niósł na ramionach dziewczynkę z kolorowymi wstążkami i dzwonkiem, przyszła pierwsza wiadomość od teściowej: „Zrób więcej zdjęć. I przyślij mi. Chcę zobaczyć”. Druga — kwadrans później: „Powiedz, żeby Kacper mi pomachał. Jestem z wami myślami!”
„Myślami z nami?” Agnieszka zaciAgnieszka włożyła telefon do kieszeni i mocniej przytuliła Kacpra, czując, iż to ona i syn są teraz dla siebie całym światem.