— Idźcie już, ja dojadę.
— Gdzie jesteś?
— Na działce. Mama poprosiła, żebym ją podwiózł.
Na działce. W dniu, gdy twój syn pierwszy raz idzie do szkoły…
Kasia stała przy kuchennym zlewie, ściskając w dłoniach gąbkę. Palce drżały. Nie od zimnej wody, ale od złości. Na kuchence bulgotała już przypalająca się owsianka, z sypialni dobiegał pomruk telewizora, a w głowie migały pytania: *Działka? Teraz? Dlaczego?*
…Mąż wyszedł wcześnie. Po angielsku. Po prostu trzasnął drzwiami, a dom znów pogrążył się w ciszy. Pomyślała, iż może wyszedł do samochodu albo załatwić sprawy. Syn już się obudził, przetarł oczy i w pidżamie podreptał do łazienki.
Wszystko było w porządku. Poza jednym: tata nie wrócił.
— Arek, zupełnie ci odbiło?! — zapytała, gdy w końcu się dodzwoniła.
— No, mama nagląco poprosiła — tłumaczył się mąż. — Wy idźcie już, ja dojadę.
— Tak. Nagląco. Akurat dziś. O ósmej rano. Pierwszego września — głos Kasi stał się chłodniejszy od góry lodowej, w którą wbił się Titanic.
— Słuchaj, ja wszystko rozumiem… Ale mama poprosiła. Będziemy szybko.
Kasia milczała. Gdyby przemówiła, tama jej samokontroli pękłaby. A histeria o poranku to nie coś, co powinien widzieć świeżo upieczony pierwszoklasista. Zamiast słów po prostu przerwała połączenie.
Niech to będzie na ich sumieniu.
— Mamo, a gdzie tata? — synek stał w nowej białej koszuli i sam zapinał guziki.
Męczył się, denerwował, ale nie narzekał.
— Babcia nagląco musiała pojechać na działkę. Tata ją zawiózł — odparła Kasia bez ozdobników i sarkazmu.
— A on potem przyjedzie? — zapytał z nadzieją w głosie.
— Nie wiem, kotku. Chyba nie.
— A on wiedział, iż dziś mam święto?
Rozmawiali o tym cały tydzień. Ale syn najwyraźniej nie potrafił zrozumieć takiego postępowania ze strony ojca.
— Wiedział — cicho odpowiedziała Kasia.
Chłopiec spuścił wzrok i milczał. Usiadł przy stole i wbił wzrok w telefon. W wazonie stał bukiet, który miał zanieść do szkoły. Przy drzwiach — nowy plecak z samochodami. Wszystko gotowe na święto.
Oprócz rodziny.
Na apelu starannie trzymał fason. Nie uśmiechał się, nie płakał, tylko mocniej ściskał dłoń mamy, podczas gdy wokół roiło się od dzieci, babć i ojców z aparatami. Wszyscy dookoła świętowali.
Kasia też robiła mu zdjęcia, starała się dodawać otuchy. W gardle stała jej kula, ale uśmiechała się za dwoje. Może choćby za troje. Ale to nie wystarczało.
Gdy starszy uczeń niósł na ramionach dziewczynkę z kokardami i dzwonkiem, przyszła pierwsza wiadomość od teściowej: *Zrób więcej zdjęć. I wyślij mi. Chcę zobaczyć.* Druga — kwadrans później: *Powiedz, żeby Tomek mi pomachał. Jestem z wami myślami!*
*„Myślami z nami?”* — Kasia zaciKasia zacisnęła zęby, bo „bycie myślami” to wygodna wymówka, by nie stawiać się tam, gdzie jest się naprawdę potrzebnym.