"I co narobiłaś? Teraz tatuś nie odzywa się do mamusi!". Scena z ulicy złamała mi serce

mamadu.pl 1 rok temu
Zdjęcie: Uliczna scena z małą dziewczynką i jej mamą zasmuciła mnie na długo fot. Juliia Abramova/Unsplash


Duże miasto. To był jeden z pierwszych słonecznych dni tej wiosny. Na razie nas nie rozpieszcza, ale tego dnia świeciło słońce, zdjęliśmy płaszcze i uśmiechaliśmy się do przechodniów. Niektóre knajpki powystawiały już na chodnik pierwsze stoliki. W jednej z nich usiadłam ze znajomym.


Piliśmy kawę, rozmawialiśmy, obserwowaliśmy ludzi. Było przyjemnie, czekaliśmy na ten moment przez wszystkie zimowe miesiące. W pewnym momencie zauważyłam zbliżającą się chodnikiem kobietę z dzieckiem. Szła z zaciętą miną, obok niej truchtała dziewczynka, na oko 3-letnia. Widać było, iż mała niedawno płakała.

Za nimi, w pewnym oddaleniu, szedł mężczyzna. Ojciec dziewczynki, jak miało się za chwilę okazać. Kiedy kobieta zrównała się z naszym stolikiem, usłyszałam, jak syczy przez zaciśnięte zęby, zwracając się do dziecka: "I widzisz, co narobiłaś?! Przez ciebie tatuś nie odzywa się do mamusi!!".

Dziewczynka poczerwieniała, jej usteczka ułożyły się w podkówkę, broda zaczęła drżeć. Mała wyraźnie próbowała powstrzymać zbierający w niej ponownie płacz. Pochyliła głowę i patrzyła na swoje malutkie stopy, odziane w zielone, zdarte na czubkach, buciki.

Zmroziło mnie.

Interweniuję (bez sukcesu)


– Jak może tak pani mówić do dziecka? – wypaliłam bez zastanowienia. Wbrew sobie, bo przecież jestem dokładnie taka jak inni: nie wtrącam się. Nie widzę, nie słyszę, nie mówię. Nie mój cyrk, nie moje małpy, nieprawdaż?

Nie tym razem.

Od razu pożałowałam. Matka spojrzała na mnie z wyraźną niechęcią i rzuciła ze złością: – Nie wtrącaj się! Nie twoja sprawa! – po czym chwyciła dziecko za rękaw kurtki i pociągnęła za sobą, przyspieszając kroku.

Podążający za nimi ojciec spojrzał na mnie badawczo, ale też (czyżby?) przepraszająco. Nic nie powiedział. Najwyraźniej nie odzywał się nie tylko do mamusi.

Co tu się naprawdę stało?


W spojrzeniu kobiety było jednak coś więcej niż złość. Dostrzegłam tam też zmęczenie, i smutek, i zawstydzenie. Może rezygnację? A może tylko chciałam je dostrzec, przecież zawsze myślę o tym, iż nie znam historii, które kryją się za zachowaniami obcych mi ludzi. Mogą być różne.

Może mama dziewczynki miała za sobą nieprzespaną noc? A może jej małżeństwo przeżywa kryzys, a ona wszelkimi siłami próbuje je uratować, trzymając się nadziei, rezygnując z siebie, schodząc mężczyźnie z drogi lub – wprost przeciwnie – próbując odgadnąć każdą jego zachciankę, wychodząc mu naprzeciw, byle tylko znów ją kochał, znowu ją lubił, byle tylko nie odszedł, zostawiając tę rodzinę rozbitą i niepełną?

Może.

A może po prostu jest kiepską matką, która obarcza swoje małe dziecko winą za niedociągnięcia dorosłych. Nakłada mu na ramiona ciężar problemów, z którymi nie powinno się zetknąć jeszcze przynajmniej przez 20 lat.

Nie wiem tego.

Smutne dzieci smutnych rodziców


Wiem za to, iż obrazek ten był tak przygnębiający, iż jeszcze długo nie mogłam przestać myśleć o tej malutkiej dziewczynce i jej rozgniewanej mamie. I o tym obojętnym ojcu, oddalonym nie tylko o kilka płyt chodnikowych, ale i całe lata świetlne uważności.

Myślałam o tym, iż chciałabym przytulić to dziecko i powiedzieć mu, żeby się nie martwiło. Że to nie ono skłóciło rodziców i nie ono jest odpowiedzialne za to, iż nie mogą się dogadać. Że to ich zadaniem jest dbać o wzajemne relacje, a przede wszystkim o to, by ona mogła wzrastać w poczuciu bezpieczeństwa i akceptacji. Ona, biedna ofiara parentyfikacji.

Minęło już kilka dni, a ja przez cały czas czasami o tym myślę. O tej dziewczynce i o tym, jakie będzie miała dzieciństwo. Dorosłe życie. O tym, czy będzie potrzebować terapii. O tym, czy to była jednorazowa wpadka tej mamy i dziecko nie zapamięta jej słów, czy też raczej będzie dorastać, dokładając więcej takich zdań do swojego bagażu krzywd, aż w końcu się pod nimi złamie.

Nie wiem. Nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć.

Idź do oryginalnego materiału