Goście odeszli, a żal pozostał
— Mamo, jak możesz tak mówić?! — Kinga rzuciła zabrudzony talerz do zlewu z taką siłą, iż zadźwięczał o krawędź. — Jaka ja mam być niewdzięczna? Za co adekwatnie powinnam ci dziękować?
— Za to, iż całe życie poświęciłam dla ciebie! Za to, iż znosiłam twojego ojca przez wzgląd na dzieci! Za to, iż sobie wszystkiego odmawiałam, tylko żebyście mogli się uczyć i ubierać porządnie! — Wanda Stanisławówna stała pośrodku kuchni, czerwona ze złości, mocno ściskając w ręku ścierkę.
— Mamo, przestań! Goście dopiero co wyszli, a ty już na mnie naskakujesz! Co ja takiego zrobiłam? Źle przyjęłam twoje koleżanki? Nie nakryłam do stołu? Nie upiekłam ciasta?
— Nie zrobiłaś! Właśnie o to chodzi, iż nie zrobiłaś! — Wanda odwróciła się i zaczęła energicznie myć filiżanki. — Siedziałaś jak obca, gdy Danuta opowiadała o wnukach. Milczałaś, gdy Irena pytała, jak tam u Krzysia. choćby „dziękuję” nie powiedziałaś, gdy cię chwaliły!
Kinga przetarła skronie. Głowa pękała jej po trzech godzinach spędzonych przy stole w towarzystwie maminsynek. Te wieczne wypytywania, porównywania, rady, jak żyć „porządnie”. Wieczne niezadowolenie ze wszystkiego i wszystkich.
— Mamo, mam trzydzieści pięć lat. Jestem dorosłą kobietą. I nie muszę się uśmiechać i kiwać co minutę.
— Dorosła! — prychnęła matka. — Dorosła kobieta mieszka sama, nawiasem mówiąc. A nie wisi na szyi matce w czterdziestce.
— Mam trzydzieści pięć, nie czterdzieści! I nie wiszę ci na szyi! Płacę rachunki, kupuję jedzenie, sprzątam, gotuję!
— Gotujesz! — Wanda odwróciła się, a w jej oczach kipiał gniew. — Co ty gotujesz? Makaron z parówkami? A kto dziś ugotował barszcz? Kto zrobił kotlety? Kto sprzątał cały dzień przed przyjściem gości?
Kinga opadła na krzesło. Opuściły ją siły. Te niekończące się pretensje, wyrzuty, próby udowodnienia, iż tylko matka ma rację, wyczerpywały ją bardziej niż cały dzień pracy.
— Dobrze, mamo. Jestem złą córką. Co jeszcze chciałaś usłyszeć?
— Chciałam usłyszeć „dziękuję”! — Wanda uderzyła dłonią w stół. — Po prostu: „Dziękuję, mamo, iż przyjęłaś mnie pod swój dach, iż nie wyrzuciłaś, gdy mąż odszedł”. „Dziękuję, iż pomagasz z Krzyśkiem, zabierasz go do lekarza, odbierasz ze szkoły”. Ale nie! Ty uważasz, iż mi się to należy!
Kinga poczuła, jak do gardła podchodzi jej łzy. Tak, mama pomaga z synem. Tak, mieszka w jej mieszkaniu od trzech lat, od rozwodu. Ale czy nie stara się odpłacić? Czy nie pracuje na dwóch etatach, żeby choć trochę pomóc w domowym budżecie?
— Mamo, codziennie ci dziękuję. Może nie słowami, ale czynami. Nie proszę cię o pieniądze, sama zarabiam. Pomagam w domu.
— Pomagasz! — Matka usiadła naprzeciwko córki, wciąż ściskając ścierkę. — A wiesz, co dziś Danuta powiedziała? Że jej Ewka znalazła nowego męża. Dobry człowiek, zaradny. I od razu zaproponował, żeby z dziećmi się do niego wprowadziła. A ty co? Trzeci rok sama siedzisz, praca-dom, jak w zegarku. I zero życia osobistego.
— A co to ma do rzeczy? — Kinga uniosła głos. — Nie mogę sobie zamówić faceta w sklepie! Jak spotkam odpowiedniego, to wyjdę za mąż. Jak nie, to zostanę sama.
— Sama! — Wanda wstała i zaczęła chodzić po kuchni. — A ja co, jestem nieśmiertelna? Mam już siedemdziesiąt dwa lata. Ile jeszcze pociągnę? A ty zostaniesz zupełnie sama, z dzieckiem na rękach.
— Krzyś nie jest mały, ma już trzynaście lat.
— Trzynaście! Najtrudniejszy wiek! Potrzebuje ojca, męskiej ręki. A co widzi? Matkę, która od rana do wieczora pracuje, i babcię, która go wychowuje.
Kinga wstała od stołu. Rozmowa zmierzała w znanym kierunku. Teraz mama zacznie wyliczać wszystkie jej błędy, porażki, potknięcia. Powie, jak powinna postąpić, z kim nie warto było się wiązać, jaką pracę powinna znaleźć.
— Mamo, idę do siebie. Jutro wcześnie wstawać.
— Oczywiście, idź! — krzyknęła za nią Wanda. — Jak zawsze, gdy rozmowa staje się poważna! Uciekasz i chowasz się!
Kinga zatrzymała się w drzwiach. Coś w słowach matki zabolało. Może dlatego, iż była w nich cząstka prawdy.
— Nie uciekam, mamo. Po prostu mam dość tych rozmów. Ty zawsze jesteś niezadowolona. Cokolwiek zrobię, wszystko jest nie tak.
— Nie tak! — Wanda podeszła bliżej. — A jak powinno być? Może ty mi powiesz? Może wytłumaczysz, dlaczego w trzydziestym piątym roku życia mieszkasz z matką? Dlaczego nie masz swojego domu, swojej rodziny? Dlaczego mój wnuk rośnie bez ojca?
— Bo tak się życie potoczyło! — wybuchnęła Kinga. — Bo nie wszyscy rodzimy się z gotowym losem! Bo najpierw trzeba było dziecko wychować, pracować, a nie latać za facetami!
— Za facetami! — Matka aż się zachłysnęła. — Tak nazywasz próby ułożenia sobie życia?
— Mamo, dość! — Kinga odwróciła się i gwałtownie poszła do swojego pokoju. Za plecami jeszcze długo słychać było podniesiony głos matki, ale słów już nie dało się rozróżnić.
Kinga zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami. W pokoju było cicho. Krzyś odrabiał lekcje przy biurku pod oknem. Usłyszawszy kroki matki, odwrócił się.
— Mamo, znowu się kłóciłaś z babcią?
— Nie kłóciłyśmy się, synku. Tylko rozmawiałyśmy.
Krzyś spojrzał na nią sceptycznie. W swoich trzynastu latach już całkiem nieźle rozumiał dorosłe relacje.
— Słyszałem, jak krzyczała. I ty też krzyczałaś.
Kinga podeszła do syna, pogłaskała go po głowie. Ciemne włosy, takie jak jej. Szare oczy — po ojcu. Chudy, wysoki jak na swój wiek. Mądry, spostrzegawczy. Zbyt dorosły jak na trzynaście lat.
— Dorośli czasem nie potrafią się dogadać. Ale to nie znaczy, iż się nie kochają.
— A o co się pokłKinga spojrzała na syna i pomyślała, iż może nadszedł czas, by zacząć szukać własnego miejsca, gdzie ich życie nie będzie już przedmiotem cudzych ocen i pretensji.