„Gore” Pauliny Żuk w Galerii Sztuki Wozownia

magazynszum.pl 8 godzin temu

Dotknęła policzków: gorące[ref]M. Kuncewiczowa, Cudzoziemka, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2023.[/ref]

Rumiane policzki. Naczynia krwionośne rozszerzają się i prześwitują przez skórę. Ta nabiera kolorytu jakby właśnie musnął ją powiew zimnego powietrza. A może to ciepło promieniuje z wewnątrz?

Ciała na obrazach Pauliny Żuk są rozgorączkowane, przechodzą przez różne stadia – od rozgrzania, przez rozpalenie aż do promieniowania nierzeczywistym światłem. Wydawać by się mogło, iż zarówno artystka, jak i przedstawiane przez nią postaci, spoglądają na świat przez filtr powieki, która przy wzrastającej temperaturze ciała, mieni się w barwach czerwieni i oranży. Jej ciężar jest wręcz przyjemny. Rzeczywistość w pracach Żuk jest podyktowana doświadczeniem ciała, które doskwiera, narzuca się, a jednocześnie jest źródłem wzruszeń i pożądania. Artystka przygląda się raczej aktom słabego oporu, aniżeli heroicznym walkom. Zdaje się chwytać momenty, w których doszło już do rozładowania najgwałtowniejszych emocji – momenty, w których odsłania się cała gama sprzeczności i wewnętrznych przemian, które bywają niewytłumaczalne na płaszczyźnie innej niż ciało samo w sobie.

Na pierwszym planie: Paulina Żuk, „Dzienny w cyklu Niebo jest zielone, trawa jest niebieska”, Paulina Żuk „Gore”, fot. Jacek Świderski
Widok wystawy, Paulina Żuk „Gore”, fot. Jacek Świderski
Paulina Żuk, „Studium rumienia”, 2025, Paulina Żuk „Gore”, fot. Jacek Świderski
Widok wystawy, Paulina Żuk „Gore”, fot. Jacek Świderski
Widok wystawy, Paulina Żuk „Gore”, fot. Jacek Świderski
Widok wystawy, Paulina Żuk „Gore”, fot. Jacek Świderski

W tytułowym Gore oczy, chociaż jawią się jako małe czarne punkty, są bystre, wpatrzone, otwarte szerzej niż mogłoby się wydawać. Czy akt uchwycenia swoich konturów na kartce papieru czyni je bardziej realnymi niż samo spojrzenie w lustro? Jakie połączenie zachodzi między tworzącą dłonią a wzrokiem ogarniającym różowo-czerwone policzki, skórę marszczącą się w zgięciach, lekko uniesione ramiona czy rękę, pomagającą w utrzymaniu równowagi? To nie w odbiciu, a w dłoni, jej palcach wywierających nacisk na kawałek węgla zawiera się impuls. W wyniku tego tarcia, to, co cielesne i palące materializuje się na płótnie. Dopiero oderwanie się od ciała pozwala na kojący dystans, spojrzenie z zewnątrz – to jakby być w dwóch miejscach na raz, ale w żadnym nie być w pełni. „Gore!” oznaczało dawniej „pali się!” – było komunikatem sygnalizującym nadchodzący pożar. Gdy ona gore – pali się, płonie, błyszczy, jaśnieje, rumieni się. Jedyną, która może ją przestrzec przed tym, iż jej ciało zajęło się płomieniem, jest ona sama. Usłyszane „gore!” było pobudką do ucieczki, ale co dzieje się w przypadku, gdy ścigana i moc ją ścigająca znajdują się w tym samym ciele?

W cyklu Zasłony, który na wystawie reprezentuje obraz Znów nabrałam wody, artystka starając się pochwycić i niejako przejąć spojrzenia innych, sama staje się czułą podglądaczką. Obserwuje. To spojrzenie przenika do innych prac. Postaci multiplikują się, wnętrze miesza się z zewnętrzem, ciało wykręca się w przeciwne strony, stopy lawirują na krawędzi. W oczekiwaniu obraz się zniekształca – pozostaje nam pytać – na co adekwatnie czekamy? choćby czujne oko ulega zmęczeniu – skupienie na szczegółach przestaje być istotne, gdy intuicja podpowiada, iż patrzy się na coś niepojmowalnego. Oczekiwanie staje się próbą uchwycenia nie tyle całościowego charakteru wydarzeń mknących przed oczami, ile afektu, który je poprzedza. W samej materii malarskiej leży już konkretna decyzja. Wybór dużych formatów i techniki tempery jajowej narzuca artystce konkretne tempo pracy, zmuszając ją do oddalania się i powracania w przestrzeń wydarzeń rozgrywających się na płótnie. Natomiast farba olejna oferuje większą wolność – wyzwala dzikość i gwałtowność. W obydwu przypadkach afekt wymyka się poznaniu, nie pozwala się nadto analizować, zmienia swoje oblicze prowokując do wielokrotnego przemalowywania pojedynczego obrazu, to znów znika z pola widzenia, gdy proces przyspiesza. W efekcie światy przedstawione w obrazach Pauliny Żuk pozostają autonomicznymi przestrzeniami mentalnymi ich bohaterek i bohaterów.

Paulina Żuk, „Autoportret”, 2024, Paulina Żuk „Gore”, fot. Jacek Świderski
Widok wystawy, Paulina Żuk „Gore”, fot. Jacek Świderski
Widok wystawy, Paulina Żuk „Gore”, fot. Jacek Świderski
Paulina Żuk, „Odszczepki”, 2024/2025, Paulina Żuk „Gore”, fot. Jacek Świderski
Widok wystawy, Paulina Żuk „Gore”, fot. Jacek Świderski
Widok wystawy, Paulina Żuk „Gore”, fot. Jacek Świderski

Eksplorację tego, co nieuchwytne, artystka podejmuje także w pracach rzeźbiarskich. Zasłyszana historia o Jaskini Dłoni (Cueva de las Manos), której kamienne, chropowate ściany pokrywają odciski dłoni z odciętymi poszczególnymi palcami staje się bodźcem do powstania ceramicznej instalacji. Palce te miały być odcinane przez kobiety w żałobie po stracie bliskiej osoby. Poszukiwania informacji potwierdzającej prawdziwość tego zwyczaju kończą się niepowodzeniem. Sama historia, chociaż oscyluje na granicy prawdy i kreacji, jest jednak zbyt kusząca, aby z niej zrezygnować. Próba uchwycenia czegoś tak odległego nie wynika z potrzeby utożsamienia się z ich doświadczeniem i zrozumienia go. Potencjalność tej opowieści kryje się w solidarności wykraczającej poza to co nam znane. Ciepła dłoń obrabia glinę w czułym akcie, eksplorując różnorodność możliwych kształtów. Chociaż w każdym procesie twórczym kryje się odrobina zachłanności, artystka rzeźbiąc palec po palcu, przenosi uwagę ze zbędnych pytań i odpowiedzi, na zwykłe towarzyszenie emocjom zawartym w tej historii.

Twórczość Pauliny Żuk przenika refleksja nad towarzyszeniem – samej sobie, kobietom, które odciskały swoje dłonie w jaskini, swoim siostrom, żółwiom i rybom w brzuchu, tym, z którymi wiele nas łączy i tym, z którymi wszystko nas dzieli. Patrząc na obrazy artystki, możemy zastanowić się nad tym, jak towarzysząc generować troskę, która rozgrzewa, ale nie parzy. Zimowanie sióstr daje się czytać właśnie jako oda do ciepła, które rodzi się z bliskości dwóch siostrzanych ciał. Marzenie o hibernacji wpisuje się w potrzebę chociaż chwilowego wyłączenia ciała, słodkiej nieświadomości, na którą biologiczny rytm człowieka pozwala tylko we śnie. Równomierny ruch klatki piersiowej siostry pozwala na synchronizację oddechów, wdechy i wydechy następują po sobie spokojnie. Ciepłe powietrze otula, a nadchodzący sen pozwala na przetrwanie – zimy i wszystkiego, co przyjdzie razem z nią.

Maria Sobczak

Idź do oryginalnego materiału