Gorące uczucie

newsempire24.com 2 tygodni temu

Gorące z miłości

Witold i Kinga właśnie wrócili z supermarketu. Obładowani torbami, wniesli zakupy do kuchni i zaczęli je rozpakowywać. Witold, pochłonięty swoimi myślami, nagle odwrócił się do Kingi i z lekkim uśmiechem powiedział:

— Kinga, idź odpocznij. A ja przyrządzę coś specjalnego… Moje znakomite danie. Duszony schab!

— Ty umiesz gotować schab? — Kinga zastygła, otwierając usta ze zdziwienia.

— No tak, a co w tym dziwnego? — szczerze zdziwił się.

— Nie… Tylko… — Kinga nagle zakryła twarz dłońmi i rozpłakała się. Cicho, ale mocno, jakby cały potłumiony wodospad uczuć wreszcie się przebił.

Witold zbliżył się zdezorientowany, usiadł obok.

— Kinga, co się stało?

Nie od razu potrafiła odpowiedzieć, ale w końcu, ocierając łzy, wykrztusiła:

— Nikt… przez wszystkie te lata… nie ugotował dla mnie schabu. Ani razu. Mama kiedyś, dawno temu… A potem tylko ja, zawsze dla kogoś. A on… Krzysztof… tylko jadł, pił, imprezował… A ja ciągle dźwigałam ten cały dom…

Witold spuścił wzrok. Wiedział, iż Kinga niedawno się rozstała. I wiedział, jak było jej ciężko.

Rozwód z Krzysztofem był nieunikniony. Zaciął się w pijackim ciągu tuż przed rodzinnym wyjazdem, nie pojawił się na dworcu, gdzie czekała na niego żona z synem. Wtedy Kinga zrozumiała: dość. Już nie może.

Najpierw była ulga. Noc bez trzaskania drzwiami i pijackich pogaduszek w kuchni. Bez otwierania lodówki o trzeciej nad ranem. Bez śmierdzących wódką kolegów. Cisza i wolność. Ale po pół roku ta cisza stała się przytłaczająca. Dusiła.

Tak, Kinga miała syna Bartka, pracę, wierne koleżanki. Ale nie miała najważniejszego — wsparcia. Uczucia. Ciepła.

Szukając rozwiązania, zwróciła się do brata Jacka:

— Może masz kogoś porządnego… Żeby bez imprez i nie wchodził w życie z butami.

Jacek aż podskoczył z radości:

— Jest taki jeden. Witold. Prosty, ale solidny. Nie Apollo, ale człowiek jak trzeba. Uwierz, złego bym ci nie polecił.

Na pierwszym spotkaniu Witold wydał się Kindze zbyt zwyczajny. Wysoki, chudy, z twarzą daleką od magazynowych kanonów. Niepozorny, ale… jego oczy były dobre. Prawdziwe.

„Z czasem się przyzwyczaję” — pomyślała i postanowiła spróbować. Gorzej już chyba nie będzie.

Pierwsze randki były pełne rezerwy, trochę nieporadne. A potem Witold nagle zniknął. Na tydzień. Kinga uznała, iż się nie spodobała. Zrobiło się jej smutno, choćby obraziła się trochę. A on pojawił się znienacka — z tortem i kwiatami.

— Wyciągnęli mnie w delegację. Przepraszam, iż nie napisałem.

Od tego czasu zaczęli się widywać częściej. Spacerowali, rozmawiali. Bartka Kinga jeszcze chowała — bała się spłoszyć to delikatne, rodzące się uczucie.

Pewnego dnia spotkali się pod sklepem. Zakupy, jak na złość, były ciężkie. Witold machnął ręką:

— Mam samochód. Wrzucimy do bagażnika.

— Samochód? A ja nie wiedziałam…

Gdy pakowali torby, podszedł do nich Krzysztof. Pijany, jak zwykle. Z wykrzywioną twarzą. Rzucił okiem na Witolda i od razu zaczął drwić:

— O, jakie spotkanie! Znalazłaś sobie faceta, co? A ja, między nami mówiąc, mam prawo widywać się z synem!

— Były? — szepnął Witold.

— Tak… — westchnęła Kinga.

— Idź, Krzysiu — powiedziała cicho. — Nie teraz.

— Ooo, wystraszyła się! A ty, frajerze, uważaj! — rzucił Krzysztof, zataczając się, i odszedł.

Witold się powstrzymał. Dla Kingi.

W domu Kinga w milczeniu rozpakowywała zakupy. Potem usiadła na taborecie i objęła się za ramiona.

— Zła jesteś? — spytał cicho.

— Trochę…

— Kochasz go jeszcze?

— Nie. To już dawno przeszłość. Zostały tylko żale.

— To wszystko przed nami. Odpocznij, ja zrobię schab.

— Naprawdę umiesz? — znów się zdziwiła.

— Oczywiście.

I znów łzy. Ze zmęczenia. Z tego, iż nareszcie jest ktoś, kto nie wymaga, nie wykorzystuje, nie niszczy, ale po prostu chce dla niej ugotować…

Witold krzątał się w kuchni. A Kinga zasnęła cicho w pokoju. Podszedł, poprawił jej koc, zasunął zasłony. Zatrzymał się na chwilę — i pogłaskał ją po włosach. Jakby dotykał czegoś świętego.

Nagle — dźwięk w zamku.

„Bartek?” — pomyślał.

Ale do drzwi wszedł Krzysztof.

Minutę później znów stał na klatce, trzaskając drzwiami.

— Proszę, spróbuj wrócić! — rzucił Witold. I znów wrócił do kuchni. Sprawdzać ziemniaki.

Po pół godzinie Kinga wyszła, przeciągając się. Uśmiechnęła się.

— Ktoś był?

— Chyba ci się przyśniło — odparł łagodnie.

A w myślach dodał: „Teraz ja ją będę chronił. Zawsze.”

Tego wieczora Kinga powiedziała:

— Chcę, żebyś poznał Bartka. I… jutro wymienię zamki.

Miesiąc później wzięli ślub. Jacek był szczęśliwy. Często powtarzał Bartkowi:

— Masz teraz tatę. Prawdziwego. Dbaj o niego.

A chłopiec kiwał głową.

A Witold wieczorem znów gotował schab. I nie mógł uwierzyć, iż prawdziwe szczęście może zaczynać się tak prosto. Prawdziwe — od miłości, od dobroci… i od zwykłego dusznego schabu.

Idź do oryginalnego materiału