Gorące uczucia

newsempire24.com 2 tygodni temu

Pieczeń z miłości

Witold i Bogna właśnie wrócili z supermarketu. Obładowani siatami z zakupami, wnieśli je do kuchni i zaczęli rozpakowywać. Witold, pochłonięty sprawami, nagle odwrócił się do Bogny i z lekkim uśmiechem powiedział:

— Boguś, idź odpocznij. A ja przygotuję coś specjalnego… Moje popisowe danie. Pieczeń!

— Ty umiesz robić pieczeń? — Bogna zastygła z otwartymi ustami ze zdumienia.

— No pewnie, a co w tym trudnego? — szczerze się zdziwił.

— Nie… Tylko… — Nagle Bogna zakryła twarz dłońmi i rozpłakała się. Cicho, ale tak mocno, jakby cała tama uczuć właśnie pękła.

Witold zmieszany podszedł bliżej, usiadł obok.

— Bogna, co się stało?

Nie od razu znalazła słowa, ale w końcu, ocierając łzy, wyszeptała:

— Nikt… przez te wszystkie lata… nie ugotował dla mnie pieczeni. Ani razu. Mama kiedyś, dawno temu… A potem tylko ja, zawsze dla kogoś. A on… Tomek… tylko jadł, pił, imprezował… A ja ciągnęłam to wszystko…

Witold spuścił wzrok. Wiedział, iż Bogna niedawno się rozwiodła. I wiedział, jak ciężko jej to przychodziło.

Rozwód z Tomkiem był nieunikniony. Wpadł w ciąg alkoholowy tuż przed rodzinnym wyjazdem, nie stawił się na dworcu, gdzie czekali żona i syn. Wtedy Bogna zrozumiała: koniec. Dość. Nie da się już tego znosić.

Najpierw było ulgą. Noc bez trzaskania drzwiami i pijanych rozmów w kuchni. Bez hałasującego lodówki o trzeciej nad ranem. Bez śmierdzących alkoholem kumpli. Cisza i wolność. Ale po pół roku ta cisza stała się przytłaczająca. Dusiła.

Tak, Bogna miała syna Krzysia, miała pracę, miała oddane przyjaciółki. Ale nie miała najważniejszego — kogoś bliskiego. Wsparcia. Ciepła.

Szukając wyjścia, zwróciła się do brata Jacka:

— Może znasz kogoś porządnego?… Żeby bez ciągłych imprez i nie wchodził z butami w duszę.

Jacek ucieszył się:

— Jest jeden. Witold. Prosty, ale rzetelny. Nie przystojniak, ale człowiek z klasą. Uwierz, złego bym ci nie polecił.

Na pierwszym spotkaniu Witold wydał się Bognie zbyt zwyczajny. Chudy, wysoki, z twarzą daleką od magazynowych standardów. Niewyróżniający się, ale… miał dobre oczy. Prawdziwe.

*„Z czasem się przyzwyczai”* — pomyślała i postanowiła spróbować. Gorzej już nie będzie.

Pierwsze randki były powściągliwe, choćby trochę niezręczne. A potem Witold nagle zniknął. Na tydzień. Bogna uznała — nie spodobałam mu się. Zawstydziła się, choćby uraziła. A on niespodziewanie wrócił — z tortem i kwiatami.

— Wyciągnęli mnie w delegację. Przepraszam, iż nie dałem znać.

Od tamtej pory zaczęli się widywać częściej. Spacerowali, rozmawiali. Krzyś na razie pozostawał w ukryciu — bała się spłoszyć to ledwo rozpalające się ciepło między nimi.

Pewnego dnia spotkali się pod sklepem. Zakupy, jak na złość, były ciężkie. Witold machnął ręką:

— Mam samochód. Wrzucimy do bagażnika.

— Samochód? A ja nie wiedziałam…

Gdy pakowali torby, podszedł do nich Tomek. Pijany, jak zwykle. Z wykrzywioną twarzą. Rzucił okiem na Witolda i od razu zaczął docinać:

— No proszę, jaka niespodzianka! Znalazłaś sobie faceta, co? A ja, między innymi, chcę widywać się z synem!

— Były? — szepnął Witold.

— Tak… — westchnęła Bogna.

— Idź, Tomek — cicho powiedziała. — Nie dziś.

— Ojej, przestraszyłaś się! A ty, frajerze, uważaj! — rzucił Tomek, zataczając się, i odszedł.

Witold się powstrzymał. Dla Bogny.

W domu Bogna w milczeniu rozpakowywała zakupy. Potem usiadła na stołku i objęła się za ramiona.

— Zawstydziłaś się? — spytał cicho.

— Tak…

— Dalej go kochasz?

— Nie. Te uczucia już dawno pogrzebałam. Zostały tylko pretensje.

— W takim razie wszystko przed nami. Odpocznij, ja przygotuję pieczeń.

— Naprawdę potrafisz? — znów się zdziwiła.

— Oczywiście.

I znów — łzy. Ze zmęczenia. Z tego, iż wreszcie jest ktoś, kto nie wymaga, nie wykorzystuje, nie niszczy, tylko po prostu chce dla niej ugotować…

Witold krzątał się w kuchni. A Bogna smacznie zasnęła w pokoju. Podszedł, poprawił jej kocyk, zasunął firankę. Zatrzymał się na chwilę — i pogłaskał ją po włosach. Jakby dotykał czegoś świętego.

Nagle — dźwięk w zamku.

*„KrI nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a na progu stanął Tomek, tym razem trzeźwy, ale z dziwnym błyskiem w oku, który nie wróżył nic dobrego.

Idź do oryginalnego materiału