Gdy życie wyrywa z domu do obcych ścian

newsempire24.com 14 godzin temu

Ach, moje drogie dzieci… posłuchajcie, opowiem wam, jak to bywa, gdy życie wynosi cię z własnego domu i rzuca w obce ściany – nie z dobrej woli, ale z bezsilności.

Myślałam kiedyś, iż rodzina to opoka. Że mąż wesprze, iż w domu będzie ciepło nie tylko od kaloryferów, ale i od serca. A wyszło… no, właśnie tak.

Mieszkała u nas Bożena, pracowita jak mrówka. I pracę ogarniała, i dom trzymała w czystości, i obiad gotowała, i rachunki płaciła. A jej mąż, Krzysztof, całymi dniami wylegiwał się na kanapie, grając w swoje gry. Kiedyś pracował, ale potem stwierdził, iż szef to tyran, zespół beznadziejny, i zwolnił się. Obiecał, iż gwałtownie znajdzie coś lepszego, ale już pół roku to „szybko” ciągnie się jak zimowy wieczór.

A do tego w ich domu była jeszcze jego matka, Halina. Och, język miała ostrzejszy niż brzytwa. Cokolwiek Bożena ugotowała – wszystko nie tak: kasza za gęsta, zupa za słona, schabowy za suchy, ziemniaki rozgotowane. I zawsze swojemu synkowi dogadzała: „Ty, Krzysiu, nie bierz byle jakiej roboty, tyś u nas mądry, z wykształceniem!”

A Bożena dźwigała wszystko na swoich barkach. Zarabiała, gotowała, po wszystkich zmywała. choćby herbatę z ciastkiem nosiła do salonu, bo im wygodniej było siedzieć przed telewizorem niż wstać.

Ile razy błagała męża, żeby chociaż dorywczo coś znalazł – on w odpowiedzi: „Nie będę się rozpraszał głupotami, szukam porządnej posady”. A matka tylko przytakiwała: „Nie naciskaj syna, on i tak ma nerwówkę”.

Myślicie, iż ktoś jej słuchał? Gdzie tam! Oni mieli swoją prawdę: skoro ona pracuje – to znaczy, iż im starcza. A iż ledwo żyje – to szczegóły.

Ja też tak kiedyś żyłam… Pamiętam, jak dźwigałam wszystko sama, a wdzięczności – zero. Najpierw myślisz, iż jeszcze trochę – i się zmieni, potem – iż wytrzymasz dla rodziny. A na końcu rozumiesz: wytrzymujesz dla tych, którzy tego nie doceniają.

Mówią, iż to moja wina, iż trafiłam do domu spokojnej starości. Może i tak. Bo nie wyszłam wcześniej, gdy jeszcze miałam siłę, nie powiedziałam „dość”. A znosiłam, aż padłam na twarz.

I Bożena w końcu spakowała walizkę… i wyszła. Nie wiem dokąd, ale wiem dlaczego. Bo zmęczyła się bycią kucharką, sprzątaczką, kasjerką, a do tego „nie dość dobrą” w oczach tych, dla których się starała.

Tak to, moje dzieci… Dbajcie o siebie. Bo jeżeli sami tego nie zrobicie – nikt za was tego nie załatwi.

Idź do oryginalnego materiału