Gdy życie wyrywa cię z domu i rzuca w obce strony

newsempire24.com 6 godzin temu

Och, dzieci moje… posłuchajcie, opowiem wam, jak to bywa, gdy życie wywiewa cię z rodzinnego domu i niesie tak daleko, iż lądujesz w obcych ścianach — nie z wyboru, ale z bezsilności.

Kiedyś i ja myślałam, iż rodzina to opoka. Że mąż wesprze, iż w domu będzie ciepło nie tylko od kaloryferów, ale i od serca. A wyszło… właśnie tak.

Mieszkała u nas Wiktoria, młoda kobieta pracowita jak pszczoła. I do pracy zdążyła, i dom utrzymywała w czystości, i obiad gotowała, i rachunki płaciła. A jej mąż, Artur, leżał całymi dniami na kanapie, grał w swoje gry. Kiedyś pracował, ale potem stwierdził, iż szef to tyran, zespół beznadziejny, i zwolnił się. Obiecał, iż gwałtownie znajdzie lepszą posadę, ale owo „szybko” ciągnęło się już siedem miesięcy, jak mroźna zima.

A do tego w ich domu była jeszcze jego matka, Weronika Pawłówna. O, język miała ostrzejszy niż brzytwa. Cokolwiek Wiktoria ugotowała — wszystko nie tak: owsianka już się znudziła, śmietana nie ta, barszcz za kwaśny, kotlety bez smaku. I zawsze swojemu synkowi dogadzała: „Ty, Arturku, nie bierz byle jakiej roboty, ty u nas mądry jesteś, z wykształceniem!”

A Wiktoria ciągnęła wszystko na swoich barkach. I pieniądze zarabiała, i obiad gotowała, i po wszystkich naczynia zmywała. choćby herbatę z ciastkiem nosiła do salonu, bo im wygodniej było siedzieć przed telewizorem niż wstać.

Ile razy błagała męża, żeby choć dorywczą pracę znalazł — on w odpowiedzi: „Nie będę się rozpraszał błahostkami, szukam poważnej posady.” A jego matka tylko potakiwała: „Nie naciskaj syna, on i tak ma stresu dość.”

Myślicie, iż ktoś jej słów słuchał? Gdzie tam! Oni mieli swoją prawdę: ona pracuje — więc im wystarczy. A iż ona padła z nóg, to szczegóły.

Ja też tak kiedyś żyłam… Pamiętam, jak dźwigałam wszystko sama, a wdzięczności — zero. Najpierw myślisz, iż jeszcze trochę — i się zmieni, potem — iż wytrzymasz dla rodziny. A w końcu rozumiesz: wytrzymujesz dla tych, którzy choćby tego nie doceniają.

Mówią, iż to moja wina, iż trafiłam do domu spokojnej starości. Może i tak. Bo nie wyszłam wcześniej, gdy miałam siły, nie powiedziałam „dość”. A znosiłam, aż wyczerpałam się zupełnie.

I tak właśnie Wiktoria spakowała walizkę… i wyszła. Nie wiem dokąd, ale wiem dlaczego. Bo zmęczyła się bycią kucharką, sprzątaczką, kasjerką i jeszcze „nie tą” w oczach tych, dla których się poświęcała.

Otóż, dzieci moje… Dbajcie o siebie. Bo jeżeli wy sami nie zadbacie — nikt za was tego nie zrobi.

Idź do oryginalnego materiału