Gdy zdrada odbija się echem — opowieść o miłości i przebaczeniu

newsempire24.com 10 godzin temu

Kiedy zdrada odbija się echem – historia jednej miłości i przebaczenia

Zosia krzątała się po podwórku, pieląc grządki, gdy podeszła do niej sąsiadka Bronka. Ta niby od niechcenia rzuciła:

– Zosia, ty swojego Kazika w ogóle nie karmisz? On, między nami mówiąc, u pani Jolanty kolację jada…

Zosia zastygła. Ręce jej opadły.

– Bronka, co ty wygadujesz?!

– A mówię, co widziałam na własne oczy – odpowiedziała tamta z przekąsem. – Wczoraj szłam do tej nauczycielki, żeby o synu pogadać. Podeszłam pod okno, a tam twój Kazik z nią przy stole, jak u siebie. Zapukałam – a on pod stół się schował.

– Nie wierzę. Wymyśliłaś to wszystko – Zosia chciała machnąć ręką, ale dreszcz już przebiegł jej po plecach.

– Po co mi kłamać? Nie wierzysz – twój problem. Tylko potem się nie zdziw.

Zosia niby nie dała wiary, ale uczucie goryczy zostało. Tym bardziej iż Kazik ostatnio jakoś nie garnął się do stołu. Już trzeci dzień z rzędu wraca z pracy i mówi: „Tak się zmęczyłem, iż nic nie przełknę”. Ani zupy, ani kotleta.

Tamtego wieczoru, gdy mąż wcześnie położył się spać, Zosia nie mogła zamknąć oczu. Patrzyła na jego twarz w świetle księżyca i tłumiła myśli. „To niemożliwe. Nie może być…”

Następnego dnia Kazika nie było do późna. Kolacja wystygła. Zosia, nie wytrzymując, narzuciła sweter i pobiegła pod dom pani Jolanty.

Stanęła przy furtce, wahając się. Cicho. Światło paliło się tylko w przedpokoju. W domu panowała cisza. Ale co to za kurtka wisi na wieszaku? Podobna. Bardzo podobna do Kazikowej. I nagle ją olśniło. Córka Basia niedawno nauczyła się haftować i dumna z nowej umiejętności, wyszyła ojcu na podszewce małe stokrotki. Zosia podeszła, drżąc, i wywróciła kurtkę drugą stroną. Drobniutkie wyszyte kwiatki wbiły się w nią jak krzyk prawdy. Serce waliło jak oszalałe. Nogi się pod nią ugięły. Osunęła się na podłogę. Łzy polały się same.

Po chwili do przedpokoju wyszedł Kazik. Zmieszany, nieuczesany.

– Zosia… wszystko źle zrozumiałaś…

– A ty tutaj anatomię uczysz? Czy lekcje matematyki do późna masz? – Zosia wstała, a w jej głosie było więcej bólu niż złości. – Ja, głupia, wierzyłam, iż się męczysz… A ty – z nią, przy jednym stole. I choćby pod stół się chowasz, jak cię na gorącym uczynku złapią!

Kazik rzucił się za nią, ale ona już biegła przez ulicę.

– Zosia! No wybacz! Ludzie patrzą!

– Niech patrzą! Ja nie skaczę po cudzych łóżkach. Ja się nie muszę wstydzić! To wy powinniście się rumienić!

Pani Jolanta była we wsi na pozycji wielkomiejskiej damy. Miejscowi – nieważni. Zamieszkała w bloku z czterema rodzinami i liczyła dni do powrotu do miasta. Nie obchodzili ją sąsiedzi, ani codzienność, ani choćby uczniowie. Aż pewnego dnia zgniła deska na ganku. Wtedy rozpłakała się na progu. Właśnie wtedy przechodził Kazik. Zaoferował pomoc, naprawił stopień. A potem – został na herbatę.

Od tego się zaczęło.

Najpierw – wafelki ze sklepu. Później – kotlet schabowy. Potem – ciepłe wieczory przy kuchennym stole. Jolanta nie czuła do Kazika niczego, ale samotność też nie była przyjemna. A on… Był dumny. Nauczycielka! Z nim przy stole!

Ale teraz wszystko wyszło na jaw.

Zosia płakała, wtulona w poduszkę. Dzieci – dziewięcioletnia Basia i sześcioletnia Marysia – przypełzły do niej, nie rozumiejąc, co się dzieje, i też zaczęły szlochać. Bo skoro mama płacze, to one też.

Rozwód? Ale dokąd iść? Rodziny nie miała. We wsi – same plotki. Praca – kiepska.

Kazik czuł się winny. Przez kilka dni nie podchodził do Zosii. Żył jak obcy. Sam gotował, prał, jadł. Kilka razy próbował rozmawiać, przepraszał, przysięgał – ale Zosia była nieugięta.

– Wracaj do swojej nauczycielki. Ja ci nie jestem do pary.

– Zosia… przez dziewczynki…

– Nie zasłaniaj się córkami! Nie masz do tego prawa!

Minęły dwa miesiące. Szkoła się skończyła. Jolanta wyjechała. Spakowała rzeczy i opuściła wieś. A w domu Zosi i Kazika panowała lodowata cisza.

Sierpień. Ostatni tydzień lata. Dziewczynki bawiły się na podwórku.

– Baska! Maryśka! – zawołała Zosia z okna.

Dziewczynki wbiegły do domu. Matka podała zawiniątko z jedzeniem:

– Zanieście tacie na pole obiad.

Basia z Marysią pognały, ile sił. Traktor Kazika stał pośrodku pola. Machały do niego rękami jak chorągiewkami.

– Tato! Mama przysłała obiad!

Kazik wysiadł z kabiny, jakby się ocknął.

– Mama?! Przysłała?! – powtórzył.

– Proszę! – Basia podała zawiniątko. – Tam są kotlety i chleb.

Kazik usiadł, rozłożył wszystko na ceracie, wciągnął zapach świeżego pieczywa. Oczy mu zaszły łzami.

– Tato, czemu płaczesz?

– Nie, to tylko kurz…

Wróciwszy do domu z bukietem polnych kwiatów, Kazik podszedł do Zosi.

– Wybacz mi, Zosia. I dziękuję ci.

– Już przebaczyłam. Gdybym nie wybaczyła – nie nakarmiłabym cię – Zosia uśmiechnęła się po raz pierwszy od dawna.

Minęło dziewięć miesięcy. W rodzinie pojawił się Jaś. Malutki, rumiany, z tatowymi oczami.

A Kazik? Kazik nigdy więcej nie zajrzał do obcej kobiety choćby po sól.

Teraz już wiedział na pewno: dom to najcenniejsze, co ma.

Idź do oryginalnego materiału