„Nie powiedziałam jej ani jednego złego słowa, a ona traktuje mnie jak obcą” – jak synowa oddaliła ode mnie syna i wnuka
Mam na imię Halina Nowak i mam sześć dwie lata. Od lat męczy mnie myśl, iż stałam się obca w życiu własnego syna. A wszystko przez jego żonę – moją synową Karolinę – która robi wszystko, by wymazać mnie z ich rodziny. A wiecie, co jest najboleśniejsze? Nigdy nie zrobiłam jej nic złego. Ani słowem, ani gestem, ani wyrzutem. Tylko dobroć, wsparcie i szczera chęć, by stać się bliską osobą. A w odpowiedzi – cisza. Chłód. Zamknięte drzwi.
Kiedy mój syn Krzysiek oznajmił, iż chce się ożenić, oczywiście zapragnęłam poznać jego wybrankę. Zawsze marzyłam, iż przyjmę żonę syna jak własną córkę – z życzliwością, troską i szacunkiem. Ale Krzysiek wtedy tylko się zmieszał i powiedział:
— Mamo, Karolina jeszcze nie jest gotowa na spotkanie. Wstydzi się.
Zrozumiałam. No cóż, zdarza się – pomyślałam. Może dziewczyna jest nieśmiała. Gdy jednak zaczęły się przygotowania do ślubu, nie wytrzymałam. Powiedziałam synowi wprost:
— Czy ja naprawdę mam zobaczyć twoją żonę dopiero na weselu? Jak to możliwe? Przecież nie jestem jakąś obcą ciocią znienacka!
W końcu Krzysiek, chociaż z trudem, namówił Karolinę, by do mnie przyszła. Czekałam, bardzo się denerwując. Przygotowałam obiad, nakryłam do stołu, kupiłam kwiaty – żeby jakoś przełamać lody. A w odpowiedzi… Karolina siedziała w milczeniu. Ani uśmiechu, ani spojrzenia w oczy, ani choćby „dziękuję”. Przez cały wieczór nie powiedziała chyba choćby dziesięciu słów. Jakby ją siłą przyprowadzono. Zrzuciłam to na stres, ale serce już zaczęło bić niespokojnie.
Po ślubie zamieszkali osobno. Młodzi – wzięli kredyt, kupili dwupokojowe mieszkanie. Nie wtrącałam się, nie narzucałam. Żyli sobie – i dobrze. A potem, po półtora roku, urodził się Kacperek. Moje słoneczko, mój ukochany wnuk.
Miałam nadzieję, iż wraz z narodzinami dziecka zbliżymy się z Karoliną. Przecież żadna kobieta, gdy zostanie matką, nie może być tak chłodna. Ale stało się jeszcze gorzej. Teraz, gdy dzwonię i mówię, iż chcę wpaść w odwiedziny, Karolina odpowiada oschle:
— Nas nie będzie. Wyjeżdżamy.
A potem syn przypadkiem wspomina, iż cały dzień byli w domu. Więc rozumiem – po prostu nie chcą mnie widzieć.
Ale nie poddawałam się. Kupowałam wnukowi zabawki, książki, ubrania. Przywoziłam owoce, ciastka do herbaty, starałam się pomóc, przynieść trochę ciepła. Przecież mają kredyt, trudności, Karolina jest na urlopie macierzyńskim… Wszystko na próżno. Gdy przyjeżdżam, Karolina choćby nie wita się normalnie. Po prostu wychodzi do drugiego pokoju i zamyka za sobą drzwi.
Siedzimy z synem i wnukiem w kuchni. Pijemy herbatę, gramy, rozmawiamy. A ona – jakby nas nie było. Jak można tak postępować? Przecież przyszłam z dobrą wolą! Nigdy nie powiedziałam jej nic przykrego. Ani słowa krytyki. Wręcz przeciwnie – zawsze chwaliłam, pomagałam, nie narzucałam rad. Dlaczego w takim razie jestem dla niej jak obca?
Może boi się, iż będę się wtrącać? Ale ja przecież nie taka jestem! Chciałam tylko być częścią ich rodziny, dzielić radości, wspierać w trudnych chwilach. Co w tym złego?
Nie wiem już, jak mam się zachowywać. Nie mam ochoty tam jeździć, ale perspektywa nie widzieć wnuka rozrywa mi serce. Kocham mojego syna. Kocham jego rodzinę. Ale widocznie nie wszyscy potrzebują mojej miłości…
A jednak nie poddaję się. Wierzę, iż pewnego dnia Karolina otworzy drzwi, wyjdzie do kuchni, usiądzie z nami przy stole i powie: „Proszę wejść, mamo Halinko. Cieszymy się, iż jesteś”. Tylko żeby doczekać tej chwili…