— Ewa, dzwonił Jerzy — Michał wszedł do kuchni. — W sobotę przyjeżdża z Martą. Sami. Chce porozmawiać.
— Oczywiście, porozmawiać… — prychnęła Ewa. — O działce, nie mam wątpliwości. Przygotuj się, będzie „rodzinnie sprawiedliwy” podział.
Minęło nieco ponad dwa miesiące od śmierci cioci Bronisławy. Zostawiła Michałowi i Ewie dwupokojowe mieszkanie w centrum Warszawy oraz dom letniskowy nad Zalewem Zegrzyńskim. Przez cztery lata opiekowali się nią — przywozili jedzenie, zabierali do lekarzy, dwukrotnie wysłali do sanatorium. Reszta rodziny — Jerzy i Marta — tylko korzystała: latem wypoczywali na działce, a gdy ciocia prosiła o pomoc, zawsze byli „zajęci”.
W sobotę o szesnastej Jerzy i Marta stali w progu. Przywitali się chłodno, bez uśmiechów. Usiedli w salonie i Jerzy od razu przeszedł do sedna:
— Chodzi o działkę. Wy dostaliście mieszkanie — niech będzie. Ale domek… My też się nim zajmowaliśmy. Uważamy, iż sprawiedliwie będzie, jeżeli go nam oddacie.
— Nie zajmowaliście się nim — spokojnie odparła Ewa. — Spędzaliście tam wakacje. A gdy ciocia chorowała — ani razu nie zadzwoniliście.
— A ty się nie wtrącaj — warknęła Marta.
— Dlaczego? Też jestem w testamencie. I wiem, kto i ile razy odwiedzał Bronisławę. Przez cztery lata byliście tam trzy razy. Raz po przetwory, drugi raz, żeby przywieźć dzieci, trzeci — na herbatę. To wszystko.
— No i co z tego? Jesteśmy rodziną! — obraziła się Marta. — A teraz co, chcecie sprzedać tę działkę?
— Tak — odpowiedział Michał. — Zrobimy porządki i wystawimy na sprzedaż.
— No to szczęśliwej drogi! — burknął Jerzy. — Tylko potem się nie dziwcie, jeżeli zostaniecie sami!
Następnego dnia rozległ się telefon:
— Co ty wyprawiasz?! — wrzeszczał Jerzy. — Przyjechaliśmy z siostrzeńcem na działkę, a tu zamki pozmieniane!
— Oczywiście. I furtkę, i drzwi wejściowe. Trzeba było uprzedzić. W sobotę przyjedziemy z Ewą — zabierzecie swoje rzeczy. Ale bez nas — ani rusz.
— Ach, wy skur—
Michał spokojnie odłożył słuchawkę. Ewa choćby się nie zdziwiła:
— Dobrze, iż wymieniłeś zamki. Gdybyś tego nie zrobił, nie zostałoby nic.
Działkę sprzedali. Sprzedali też swoje stare mieszkanie. Kupili nowe, trzypokojowe, w osiedlu nad Jeziorem Wdzydze. Na plażę — dziesięć minut autem. Kasia została w miejskim mieszkaniu cioci — studiowała na uniwersytecie. Michał dostał pracę w porcie, Ewa uczyła w szkole. Zaczęło się spokojne życie.
Ale nie na długo. Już w marcu telefon nie milknął. „Bliscy” nagle przypomnieli sobie o Michale. Pierwsza zadzwoniła Marta:
— No to w lipcu przyjeżdżamy do was z rodziną. Nie mamy już działki, a wypocząć trzeba. Nie jesteśmy przecież obcy!
— Jesteście gośćmi. A my nikogo nie zapraszaliśmy.
— Widziałeś ceny wynajmu nad morzem?!
— Nie. Ale jeżeli drogo — wybierzcie jezioro. Albo Mazury. Nikogo nie przyjmiemy.
— Rodzice Ewy do was przyjeżdżali!
— Rodzice. A nie szwagrowie z dziećmi i wnukami.
— Jeszcze pożałujecie. Kiedyś będzie wam potrzebna pomoc — i nikt nie przyjdzie!
— Nie martw się. Od maja do września wszyscy o nas pamiętają. Ale w listopadzie i lutem — cisza.
Właśnie tej ciszy Michał i Ewa cenili sobie najbardziej.