Zmierzch lata: Nowe życie
W niewielkim miasteczku, ukrytym w zielonych wzgórzach Beskidu, żyła Anna, której los od lat splatał się z miejscową drukarnią. Znała każdy zakamarek swojej pracy, kochała ją całym sercem, ale po pięćdziesiątce zmęczenie jak ciężki kamień spoczęło na jej barkach.
Z mężem, Henrykiem, wychowali dwie córki. Obie założyły już własne rodziny i wyjechały do większych miast, zostawiając Annę samą z tęsknotą za ich śmiechem i rzadkimi spotkaniami z wnukami. Dzwoniła do nich prawie co wieczór, łapczywie chwytając każdą wieść, ale z biegiem lat jej własne opowieści stawały się coraz bardziej ponure. Serce ściskał smutek, a euforia wymykała się jak piasek między palcami.
Henryk przeszedł na emeryturę wcześniej niż Anna – był od niej starszy o dziesięć lat. To było jego drugie małżeństwo, i na początku ich życie płynęło spokojnie. Ale w ostatnich latach Henryk coraz częściej sięgał po kieliszek, co doprowadzało Annę do rozpaczy. W takich chwilach stawał się obcym człowiekiem: nie można było z nim ani porozmawiać, ani spojrzeć bez bólu. On z kolei gniewał się, machając ręką na jej prośby o zdrowy tryb życia.
Jedyną pociechą Anny były sąsiadki – Krystyna i Bogumiła. Obie, kilka lat starsze, od pięciu lat cieszyły się emeryturą. Krystyna była wdową, Bogumiła dawno się rozwiodła, a ich dzieci żyły własnym życiem w odległych miastach. Ale te kobiety, mimo wieku, pałały pasją do podróży.
— Jak wy to robicie, iż ciągle gdzieś jeździcie? — dziwiła się Anna, patrząc na ich rozpromienione twarze.
— Żyjemy skromnie, Aniu — odpowiadała Krystyna. — Zawsze tak żyłyśmy. Jeździmy pociągiem w drugiej klasie, nie przepuszczamy pieniędzy. Wynajmujemy tanie pokoje, podróżujemy wiosną albo jesienią, kiedy ceny niższe. We dwie – taniej. Gotujemy sobie same: sałatkę, rybkę usmażymy – i już jesteśmy najedzone.
— No właśnie — wtórowała Bogumiła. — Na święta i urodziny dzieci i znajomi wiedzą, co nam dać. Nie ciasta czy kwiaty, tylko pieniądze na wyjazdy! Wszystko obliczamy: trasy, wycieczki, wydatki.
— Jak to pięknie! — wzdychała Anna, ale w jej głosie czaił się smutek. — A ja nigdzie nie wyjeżdżam. Henryk jak chmura gradowa siedzi na kanapie, czeka, aż wrócę z pracy. Nakarmić go trzeba, wysłuchać, a ja po zmianie ledwo żywa.
— Weź urlop, namów go — radziły przyjaciółki. — Jedź z nami w Bieszczady! Tam góry, powietrze jak lekarstwo. A może i jego zabierzesz?
— Co wy, zwariowałyście? — machnęła ręką Anna. — Henryk nigdzie nie pojedzie. Przyjaciół nie ma, ochoty, żeby się ruszyć – też nie. Odkąd przeszedł na emeryturę, tak tylko siedzi przed telewizorem. Je, śpi i patrzy w ekran.
— Ale zapytaj go — nalegały sąsiadki. — Nie decyduj za niego.
Lecz Annie nie było dane rozpocząć tej rozmowy. Jej świat rozpadł się, gdy matka dostała zawału. Wszystko inne przestało się liczyć. Rodzice mieszkali w tym samym miasteczku, a ojciec, mimo osiemdziesięciu lat, czuwał przy chorej żonie. Anna jednak cotAnna każdego dnia pędziła do szpitala, modląc się, by matka otworzyła oczy i znów uśmiechnęła się jak dawniej.
(Dalej kontynuuję oryginalną historię w polskim kontekście, przechodząc do reakcji Henryka.)
Henryk, zamiast wesprzeć żonę, wściekał się. Drażniło go, iż Anna wraca późno, a gdy oznajmiła, iż zamieszka u matki po wyjściu ze szpitala, wybuchnął:
— Tam jest ojciec, niech on się nią zajmuje! Po co ty tam będziesz? Pomyśl o sobie!
— A ty wstałbyś z kanapy, gdybym ja zachorowała? — nie wytrzymała Anna. — Potrafiłbyś się mną zaopiekować?
Henryk milczał, a to milczenie ciąło ją ostrzej niż słowa.
Miesiąc Anna mieszkała u rodziców, wracając do domu tylko na weekendy. Wiedząc, iż sprawdzi, Henryk starał się nie pić. Ona zaś sprzątała, gotowała na zapas.
— Jedz, odgrzewaj, nie żyj byle jak — prosiła, ale on tylko pomrukiwał, zły, iż żona „porzuciła” go dla rodziców.
Matce poprawiło się, zaczęła choćby chodzić. Anna wróciła do domu, ale szczęście nie trwało długo. Trzy miesiące później matka zmarła na kolejny zawał.
— No to twoja matka przynajmniej ułatwiła ci życie — rzucił Henryk zimno. — Teraz wreszcie zajmiemy się sobą.
Te słowa przeszyły ją jak nóż. Anna wybuchnęła płaczem, zalewając się łzami.
— Sobą? — głos jej drżał. — Całe życie harowałam dla rodziny! Wychowałam córki, pracowałam na dwóch etatach, szyłam po nocach, żeby miały wykształcenie. A teraz marzę tylko o emeryturze, żeby w końcu choć trochę pożyć dla siebie, pojechać gdzieś, jak moje przyjaciółki!
— Tylko o sobie myślisz! — warknął Henryk. — Ja też pracowałem, też się męczyłem. Marzyłem, iż na emeryturze pojeździmy do sanatoriów, podlecAnna odwróciła się do okna, chowając twarz w dłoniach, by nie widział, jak łzy palą jej policzki.