W kuchni unosił się zapach smażonych kotletów schabowych. Kinga z wprawą przewracała je na patelni, czekając na ten idealny, złocisty chrup. Mały Kazio spokojnie pochrapywał w łóżeczku w sąsiednim pokoju. Dzień był wyjątkowo męczący — noc bez snu, pranie, sprzątanie, gotowanie, znów pieluszki. I to wszystko sama.
Nagle — płacz. Ten rodzaj krzyku, od którego matkom krew ścina się w żyłach.
— Robert, podejdź do Kazia! — krzyknęła Kinga, nie odwracając się, licząc na choćby minimalną reakcję męża.
Cisza.
Rzuciła łopatkę, zostawiła patelnię na gazie i pobiegła do pokoju. Wzięła synka na ręce, przytuliła, ukoiła. Gdy wróciła, poczuła — kotlety się przypaliły. Duszny zapach spalenizny rozlał się po kuchni.
— No i po ptokach, kotlety do śmieci. Dziękuję, Robert — powiedziała z goryczą.
Kazio znów zaczął marudzić. A Robert? Siedział jak przyklejony przed telewizorem, oglądając swój ukochany mecz.
— Robert! Nic nie ogarniam! Zajmij się dzieckiem! — podniosła głos Kinga. I wtedy z pokoju rozległ się ekscytujący wrzask:
— GOOOOOOL!!!
Od tego okrzyku Kazio rozpłakał się jeszcze głośniej.
Kinga znów rzuciła się do synka, przycisnęła go do piersi. Nie czuła już zmęczenia — w środku wszystko w niej gotowało. Wróciła do kuchni, usiadła przy stole, zamknęła oczy. Podeszła potem do męża.
— Robert, proszę cię. Zabierz Kazia na spacer. Muszę skończyć w kuchni, no i chociaż chwilę odsapnąć…
— Co ty, nie widzisz? Jestem zajęty! — machnął ręką, nie odrywając wzroku od ekranu.
— Wiesz co? Mam dość — powiedziała zimno Kinga. — Ciesz się swoją wolnością, Roberciku. Wychodzę. Do mamy.
Spakowała rzeczy, zabrała maluszka. Przy wózku pomógł sąsiad — akurat wychodził z klatki. Godzinę później Kinga stała przed drzwiami rodzinnego domu.
— Mamo, my z Kaziem zostaniemy u ciebie. Na trochę. — Głos się jej trząsł, ale w oczach miała determinację.
— Zostaniecie, jak długo będzie trzeba — odparła matka. — Pokłóciliście się?
— Nie, po prostu padam. Jesteś na urlopie — pomóż mi trochę, dobrze?
Wieczorem zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu „Robert”.
— Kinga, gdzie ty poszłaś? — zapytał zdezorientowany.
— Powiedziałam ci wszystko, gdy wychodziłam. Czy piłka była ważniejsza?
— Nic nie słyszałem… — zamruczał.
— I właśnie w tym problem. Nie słyszysz. Mnie. Naszego syna. Tylko siebie i tę piłkę.
— Znowu zaczynasz — burknął i się rozłączył.
Po godzinie — kolejny telefon:
— A gdzie obiad? Dlaczego nie ugotowałaś?
— A dlaczego ty mi nie pomagałeś? Nie zdążyłam. Wiesz dlaczego? Bo wszystko spada na mnie.
— I kiedy wracasz?
— Nie wiem. Może za miesiąc. Może za dwa.
— To po co w ogóle wychodziłaś za mąż, skoro nie możesz się od mamy oderwać?!
— Po co? — jej głos stał się ostry. — Żeby gotować dla ciebie, sprzątać, prać i słuchać o twojej piłce? Śniło mi się to od dziecka! Prawdziwy sen!
— Chcesz, żebym się babskimi sprawami zajmował? Nigdy! W— Lepiej się rozwiodę, niż będę pantoflarzem! — warknął.
— No to się rozwiedź — odparła, odkładając słuchawkę i uśmiechając się do Kazia, który właśnie złapał pierwszy ząbek.