Gdy jedno jajko przypomniało o przeszłości: opowieść, gdzie miłość ukrywała się w ciszy

newsempire24.com 1 tydzień temu

Dzisiaj znów o tym myślałam. Dwadzieścia lat razem. Dwadzieścia lat tego samego nazwiska, tego samego mieszkania, tej samej drogi do pracy. A teraz – oddzielne obiady. Nie tylko różne dania – osobne lodówki. Inne garnki. choćby sól każdy ma swoją. Do tego doszło.

Najpierw były kłótnie – głośne, z krzykami i trzaskaniem drzwiami. Potem – pojednania, zmęczone i bez radości. A potem… cisza. Spałam w małym pokoju, który kiedyś był gabinetem. On – w sypialni, tej samej, z czasów, gdy byliśmy „my”. A teraz – po prostu dwie osoby dzielące jedną przestrzeń.

O rozwodzie nikt nie mówił. Po co? Wszystko było jasne. On żył swoim życiem. Ja – swoim. Jeździł sam do sanatorium pod Zakopanem, gdzie poznał kobietę. Kinga. Uśmiechnięta, spokojna. Pisała do niego listy. On odpisywał. Były tam słowa, których w domu nie słyszał: „rozumiem”, „czekam”, „dbaj o siebie”. Wydawało mu się, iż wreszcie odnalazł sens.

A ja… Ja po prostu milczałam. Patrzyłam w okno. Prałam koszule. Wracałam z pracy i nie włączałam telewizora – żeby nie przeszkadzać. Gotowałam sobie osobno – kaszę, sałatkę, czasem rybę. Nie było o czym mówić. Gdy wszystko zostało powiedziane, zostaje tylko cisza. A w tej ciszy – ból, którego nikt już nie chce dzielić ani leczyć.

I nagle – zwykły poranek. Styczeń, lekki mróz, za oknem skrzypiący śnieg. Wstałam wcześniej. W kuchni było chłodno. Narzuciłam stary szlafrok z odchodzącym guzikiem, włączyłam kuchenkę. Postawiłam małą patelnię, tę samą, którą dostaliśmy na nowe mieszkanie. Na niej – jedno jajko. Małe. Schludne, z żółtym sercem w środku. Jak symbol. Jak wspomnienie.

Stałam przed kuchenką, drobna, szczupła, ze zmęczoną „chemią” na głowie, i patrzyłam, jak białko powoli ścina się przy brzegach. Nagle w drzwiach kuchni pojawił się on. Zaspany, nieogolony, z kubkiem w ręce. Chciał nalać sobie herbaty. Nic szczególnego.

Ale mój wzrok był inny. Smutny. Cichy. Bez pretensji. Tylko z prośbą. Prawie dziecięcą. Uniosłam lekko patelnię i zapytałam:

– Zjesz jajko?

Tak zwyczajnie. A jednak tak strasznie.

Zamarł.

Jakby oblało go wspomnieniami nagle, jak lawiną. Pokój w akademiku w Katowicach. Jeden materac. Jeden garnek. Jajko na pół. Jeden widelec, jedna szklanka. A ja – dziewczyna z kucykiem, śmiejąca się, podbiegająca do niego w szlafroku w kwiaty. I mój głos: „Jedz, póki ciepłe!”.

Patrzyłam na niego wtedy nie z bólem, ale z iskrą w oczach. Jak kucyk z zabawną grzywką. Lekka, zakochana, trochę zuchwała. A on – szczęśliwy. Bez grosza przy duszy, ale z uczuciem, iż wszystko przed nimi.

A teraz – dwie lodówki. Dwa łóżka. Dwa życia.

Odstawił kubek na stół. Podeszł. Delikatnie wziął z moich rąk patelnię i postawił z powrotem na kuchence. A potem – przytulił. W milczeniu. Mocno. Ostrożnie.

Nie zrozumiałam od razu. Zastygłam. choćby nie oddychałam.

Szepnął:

– Przepraszam. Nie wiem, co się ze mną działo. Jakaś ciemność w głowie. Jak zamroczenie. Jakby we śnie. Ale obudziłem się. Dopiero teraz. Przepraszam.

Nie odpowiedziałam. Po prostu wtuliłam czoło w jego klatkę. A on… może płakał. Nie widziałam. Był wysoki, a ja – mała. Nie musiałam widzieć. Wystarczyło, iż czułam.

A na kuchence zostało to jedno jajko. Samotne, ze złocistym żółtkiem, na maleńkiej patelni.

Życie to dziwna rzecz. Czasem wszystko się rozpada. Ale czasem – przypomina. Serce pamięta to, co rozum zapomina. Wystarczy jedno spojrzenie. Jedno pytanie. Jedno jajko.

Czasem miłość to po prostu zdrobnienie. Wydaje się mała. Słowo, gest, patelnia. A jest ogromna. Tylko schowała się w codzienności, w zmęczeniu, w milczeniu.

I jeżeli pewnego dnia wyjrzy, całkiem malutka – złap ją. Nie puszczaj. Bo to właśnie ona jest prawdziwa.

Idź do oryginalnego materiału