Dzwonek

newsempire24.com 3 dni temu

**Dzwonek**

Jadwiga zjadła obiad, umyła naczynia i położyła się na drzemkę. Mąż wyjechał do znajomego pod Kraków, żeby pomóc naprawić płot. Wróci dopiero jutro wieczorem, w poniedziałek ma dyżur w szpitalu. Jadwiga rok temu przeszła na emeryturę, a Witoldowi zostały jeszcze dwa lata pracy.

Niespodziewany dzwonek wyrwał ją z półsnu. Nie od razu zorientowała się, iż to telefon.

— Tak… — ochrypłym od snu głosem odpowiedziała, choćby nie patrząc na wyświetlacz. Kto mógł do niej dzwonić, jeżeli nie córka albo mąż? Witold nie lubił rozmów, więc pewnie Justyna. Córka mieszkała z mężem w Katowicach i niedługo miała urodzić.

— Jadwiga? Spałaś? — rozległ się w słuchawce nieznany kobiecy głos.

— Kto mówi? — spytała ostrożnie.

W odpowiedzi usłyszała głośne westchnienie.

— Nie poznajesz mnie? Ile to lat się nie widziałyśmy?

— Halina? Skąd masz mój numer? — zdziwiła się, ale jakoś nie ucieszyła.

— To ważne? Spotkałam twoją matkę parę lat temu, dała mi. Jadwiga przypomniała sobie, iż mama coś o tym wspominała.

— Jesteś w mieście? — Głupio zapytała, bo po co dzwoniłaby, gdyby nie chciała się spotkać. — Mówili, iż wyjechałaś do Stanów — dodała.

W słuchawce rozległ się śmiech, który zaraz przeszedł w jęk.

— Co się dzieje? Gdzie jesteś? — zaniepokoiła się.

— W szpitalu. Właśnie dlatego dzwonię. Możesz przyjść? Chcę ci coś powiedzieć. I nic nie przynoś, nie trzeba.

— W szpitalu? Zachorowałaś? — Jadwiga ocknęła się zupełnie.

— Ciężko mi mówić. Adres wyślę SMS-em.

— Ale… — zaczęła, ale usłyszała tylko krótkie sygnały.

Wiadomość z nazwą szpitala nadeszła chwilę później. *Boże, Halina ma raka!* Przeraziła się, czytając raz jeszcze.

Spojrzała na zegarek — była piąta po południu. Zanim dotrze do szpitala, wizyty się skończą. Poszła do kuchni, wyjęła z zamrażarki kurczaka na rosół. Halina powiedziała, żeby nic nie przynosić, ale jak iść z pustymi rękami? Domowy rosół to nie jedzenie, tylko lekarstwo. Położyła mięso w zlewie, by się rozmroziło, i usiadła przy stole. Justyna miała dwadzieścia osiem lat, więc tyle samo czasu minęło od ostatniego spotkania z Haliną.

Z wiekiem Jadwiga nauczyła się przyjmować choćby dobre wiadomości z ostrożnością. Po tej rozmowie nie mogła pozbyć się niepokoju. I oczywiście Witolda nie było w domu. Może i lepiej. Rano ugotuje rosół, odwiedzi Halinę i wszystko wyjaśni. Tylko dlaczego nie może się uspokoić?

Halina od dziesiątego roku życia wychowywała się u babki od strony ojca. Nie znała czułości, często do późna przesiadywała u Jadwigi, odrabiając lekcje. Babka pędziła bimber i zaopatrywała w niego miejscowych pijaków. Rodzice Haliny też pili. Żony innych alkoholików groziły podpaleniem babcinej „fabryki”. Może ktoś rzeczywiście się do tego przyczynił, a może, jak twierdziła policja, ojciec zasnął z papierosem, ale rodzice Haliny nie zdążyli uciec z płonącego domu. Babka gdzieś zniknęła, a Halina, jak zwykle, była u Jadwigi. Ocalały.

Po pożarze babkę z wnuczką umieszczono w akademiku. Na wspólnej kuchni nie dało się już pędzić bimbru. Babka stała się oschła, liczyła każdy grosz i wypominała Halinie każdy kęs. Dziewczyna jadła u Jadwigi.

Babka nienawidziła matki Haliny, nazywała ją wiedźmą, winą za alkoholizm syna. Że w domu stał darmowy bimber, już nie wspominała. Matka Haliny była piękna. Żaden mężczyzna, niezależnie od wieku, nie przeszedł obok niej obojętnie. Ojciec okropnie ją zazdrościł, choćby bił.

Halina dorosła i stała się bardzo podobna do matki — wysoka, smukła, z gęstymi rudymi lokami, czarnymi oczami i pełnymi ustami. Piegi na całej twarzy nie szpeciły jej, przeciwnie, dodawały uroku.

Zaraz po szkole uciekła z jakimś przyjezdnym chłopakiem. *„Niepoczciwa, cała w matkę”* — wzdychała babka.

Matce Jadwigi nie podobała się jej przyjaźń z Haliną, choć żal jej było dziewczyny. Gdy ta wyjechała, choćby odetchnęła z ulgą. Zawsze bała się, iż zepsuje córkę. Co je łączyło? choćby Jadwiga nie potrafiła tego wyjaśnić, choć z Haliną było wesoło.

Skończyła technikum, zaczęła pracę, poznała Witolda i wyszła za mąż. Rok później urodziła Justynę. O Halinie słyszała tylko plotki.

Mama pracowała, nie mogła pomóc, a wieczorami, gdy Witold był w domu, wstydziła się przychodzić. Jadwiga kręciła się sama, padając ze zmęczenia.

Marzyła wtedy tylko o jednym — żeby się wyspać. Gdy podczas karmienia zamykała oczy, momentalnie zasypiała. Budziła się w panice, iż upuściła dziecko lub iż dziewczynka udusiła się pod ciężarem jej piersi. Justyna, najedzona, spokojnie spała na rękach. Jadwiga przekładała ją do łóżeczka i biegła odciągać pokarm, gotować obiad, prać namoczone pieluchy, zmuszając się, by nie zamykać oczu.

Właśnie wtedy pojawiła się Halina. Była jeszcze piękniejsza niż wcześniej, jeszcze bardziej podobna do matki.

— Ależ z ciebie widok, przyjaciółko. Zawsze wiedziałam, iż małżeństwo i macierzyństwo niszczą kobietę. Nigdy nie będę miała dzieci — rzuciła bez wstępów, widząc Jadwigę.

— Nie mów nigdy — uśmiechnęła się Jadwiga.

Potem Halina wyznała, iż miała wiele aborcji i już nie może urodzić. Ale instynkt macierzyński był silny. Chętnie pomagała z Justyną, zabierała ją na spacery, gdy zmęczona Jadwiga gotowała albo po prostu spała.

Wkrótce Halina zostawiła chłopaka, z którym uciekła (pierwsza aborcja była po nim). Następny mężczyzna był znacznie starszy. Wynajął jej mieszkanie w centrum Warszawy, przychodził dwa razy w tygodniu.

— Żyłam jak w raju — wzdychała, wspominając te czasy.

— Prawdziwym? — spytała Jadwiga. Opowieści o facetach nudziły ją, ale z grzeczności słuchała.

— Stary, obrzydliwy —Jadwiga spojrzała w niebo, gdzie pierwsze gwiazdy zaczynały migotać, i pomyślała, iż życie, mimo wszystko, potrafi być dziwnie łaskawe.

Idź do oryginalnego materiału