Dziś były jej urodziny. Od świtu dzwonili wszyscy, utrudniając zbieranie się do pracy, choć cieszyło, iż pamiętali…
Córka, Zosia, złożyła życzenia, przypominając, iż po pracy matka musi do nich wpaść: ugotować, posiedzieć z wnukiem, nakarmić, pomóc w lekcjach…
Potem miała zajrzeć do teściów – Janiny i Henryka – zanieść zakupy kupione po drodze, by wreszcie wrócić do domu i przygotować kolację dla męża.
Wieczorem mogłaby wreszcie odpocząć, sącząc z nim lampkę wina przed telewizorem. O ile starczyłoby sił. Ale jeżeli nie? Nic nowego. Nie pierwszy raz…
Najważniejsze, by wszystkim dogodzić. Wszystkich nakarmić. Żeby byli zadowoleni. Jakiego innego prezentu potrzebowałaby? Wszyscy szczęśliwi? No to i ona…
Dwa koty – stary Mruczek i młody Pimpuś – śledzili gospodynię.
– Szczęściarze z nas – mruknął Pimpuś. – Który inny człowiek tak by się nami opiekował?
Mruczek zmarszczył wąsy:
– A kto zaopiekuje się nią? Nie starucha przecież. Ledwo czterdziestkę przekroczyła, a w tych znoszonych szmatach wygląda na sześćdziesiąt. I nikt choćby w jej święto nie uwolni od obowiązków.
– Dziwne myśli chodzą ci po łbie – zdziwił się Pimpuś.
– Podniosła mnie ślepego, walającego się pod śmietnikiem – warknął Mruczek. – Karmiła z butelki. Widziałem, jak z radosnej dziewczyny zmieniała się w zmęczoną przedwcześnie starzejącą się kobietę.
– Co cię to obchodzi? Karma pełna, drapanie za uchem. Śpimy, gdzie chcemy. Czego więcej?
– Dług spłacić trzeba – burknął Mruczek. – Rozumiesz? Dług.
Lecz Pimpuś nie rozumiał…
*****
Następnego dnia Mruczek zniknął. Jak kamień w wodę.
Kobieta szła do pracy przygnębiona. Po zmianie, jak zwykle, odwiedziła Zosię, pomogła teściom, wróciła ugotować kolację…
Wieczorem, biegnąc przez podwórko w rozbryzgiwanych kałużach, usłyszała:
– Piękna pani! Pomogłaby staruszkowi?
Przy ławce stał dziadek w ciemnych okularach, podpierając się laską.
– Oczywiście – skinęła, prowadząc go.
– Dokąd tak pędzisz? – spytał, zmuszając ją do siadu.
Coś znajomego było w jego głosie. Próbowała dostrzec rysy twarzy, ale nic…
– Trampki masz stare – przerwał jej.
– Skąd pan wie?
– Ślepy jestem, nie głuchy. Słyszę, jak chlupią w kałużach.
– Ale kurtka nowa – odparła, zawstydzona.
– Córka oddała? – uśmiechnął się, dotykając rękawa. – Noszoną?
– Wszystko pan wie – obraziła.
– Nie gniewaj się, córeczko – mruknął, a jego wąsy zadrgały jak kocie.
– Kiedy masz urodziny?
– Wczoraj… – przełknęła łzy. I nagle zaczęła: – Zosia z mężem podarowali mi markową sukienkę! Mąż przyniósł róże i drogie perfumy! Teściowie wydali przyjęcie w eleganckiej restauracji! Piliśmy francuski koniak, tańczyliśmy…
Starzec milczał, oparty na lasce.
– Nie wierzy pan?
– Znam cię… – szepnął. – Chcę ci dać prezent. Chodź.
– Nie mogę! Dom, obowiązki…
– Poczekają – rzekł stanowczo.
Pociągnął ją za sobą z siłą młodzieńca. Wrócili nocą.
Miała suknię projektu krakowskiej projektantki, buty na szpilkach. Fryzjer ułożył jej włosy. W dłoni niosła torebkę z perfumami i bursztynową biżuterią.
– Dziękuję – pocałowała go w policzek. – Kim pan jest? Przyjaciel rodziców?
Dotknął jej twarzy. Przypomniała sobie, jak Mruczek ocierał się o jej policzek…
W drzwiach stał mąż, teściowie, Zosia z rodziną.
– Gdzie byłaś?! Dzwoniliśmy po szpitale!
– Świętowałam z przyjacielem – wskazała za siebie, ale nikogo nie było.
– Pięknie wyglądasz! – zachwycił się zięć.
– Lata po knajpach z obcymi – warknęła teściowa. – Skąd na te szmatki?
– Wydaję na was wszystko – odparła kobieta. – Sobie nie wolno?
Teściowie trzasnęli drzwiami.
– Doskonale – uśmiechnęła się do męża. – Przygotuj mi herbatę. Idę pod prysznic.
Mąż długo stał z otwartymi ustami, w końcu posłusznie zagotował wodę. Przyniósł kanapkę. Na spodeczku położył ptasie mleczko…
*****
Mruczka znalazła następnego dnia w szafie. Uśmiechał się.
Pochowała go pod rozłożystą lipą. Gdy wracała, przy śmietniku dostrzegła znajomą sylwetkę. Pobiegła, ale zamiast starca znalazła kociątko.
– Chodź, Kłaczku – wzięła malca. – Zaopiekuję się tobą.
– Wiem – pomruczał kotek, wtulając się w jej dłoń. – Wiem…