Dzień Ostatecznego Pożegnania

twojacena.pl 1 tydzień temu

Dzień Przebaczenia

Ostatnim autobusem Kinga wróciła ze Szczecina do wsi. Cały dzień biegała po urzędach – najpierw do szpitala po dokumenty, potem do zakładu pogrzebowego, a później z powrotem do szpitala, żeby oddać do kostnicy zawiniątko z ubraniami. Mama przygotowała je wcześniej sama. Kinga zdążyła jeszcze wpaść do siebie i przebrać się w czarny sweter.

Usiadła na krześle przy stole, wyciągnęła bolące nogi, nie mając siły się rozebrać. Dom był zimny, trzeba by napalić w piecu. Wyjechała wczesnym rankiem, a teraz już wieczór. Bezmyślnie wpatrywała się w brudne ślady na podłodze – zostawione przez lekarza pogotowia, mężczyzn, którzy wynieśli mamę z domu i zawieźli do miasta, sąsiadów. Dopiero teraz uświadomiła sobie, iż przez cały ten czas drzwi stały otworem, a na dworze był październik. Nie wiedziała, czy można już zmywać podłogę. Na wszelki wypadek zostawiła wszystko tak, jak było.

Za drzwiami rozległy się kroki. Kinga zerwała się, myśląc, iż to Weronika wróciła, ale do izby weszła sąsiadka.

– Widziałam, iż wróciłaś. Pomóc ci w czymś? – zapytała ciocia Hania, przyjaciółka mamy.

– Nie. – Kinga z powrotem opadła na krzesło.

– Zimno tu u ciebie. Zaraz napalę w piecu. – Ciocia Hania wyszła i niedługo wróciła z naręczem drewna, zakrzątnęła się w kuchni, rozpalając ogień.

Przez krótką chwilę Kinga miała wrażenie, iż to mama, iż jej śmierć to tylko zły sen…

– No, zaraz będzie cieplej. – Do izby weszła jednak nie mama, tylko ciocia Hania. – Nie martw się o stypę. Pogrzeb jutro? Jedź do miasta, a my z Beatą tu wszystko ogarniemy. Weronika wie? Przyjedzie? – dopytywała się.

– Telefon milczy, wysłałam wiadomość. Nie wiem. Dziękuję wam bardzo – wyszeptała Kinga, ledwo poruszając ustami.

– Co tam, nie jesteś dla nas obca. Z twoją matką byłyśmy jak siostry – słowa zabrzmiały z wyrzutem i Kinga to wyczuła, spojrzała na kobietę uważniej. – No to ja pójdę – zmieszała się ciocia Hania i skierowała ku drzwiom. Złapała za klamkę i zatrzymała się. – Nie zamykaj jutro domu, dobrze?

Kinga skinęła głową, przygryzając wargę. W piecu trzeszczało drewno, ogień huczał w kominie, dom ożył. Kinga już nie czuła tej gęstej, głuchej samotności, która zaległa w chacie po śmierci mamy. Mówią przecież, iż w pierwszych dniach zmarłych można wyczuć blisko. Kinga rozejrzała się, ale niczego nie dostrzegła.

Mama w ostatnim czasie bardzo chorowała. Po śmierci taty straciła sens życia, gwałtownie podupadła na zdrowiu. Czasem Kinga miała wrażenie, iż nie chce żyć, spieszy się do ojca. Stała się ponura i milcząca. Po skończeniu szkoły Kinga wyjechała do miasta, poszła do technikum na księgowość.

Co weekend przyjeżdżała do mamy, na szczęście wieś była blisko. Przywoziła jedzenie, pomagała w domu. W ostatnim roku mama gwałtownie schudła i osłabła. Kinga zawiozła ją do szpitala i usłyszała niepocieszającą diagnozę. Mama przyjęła ją z obojętnością, Kingie choćby wydawało się, iż była zadowolona, na pewno nie zasmucona.

Gdy mama osłabła tak bardzo, iż ledwo wstawała z łóżka, Kinga wzięła urlop i przyjechała. W pracy uprzedziła, iż może będzie musiała brać dni na własny koszt. Miesiąc później mama zmarła. Ostatnie dwa dni nie jadła, nie mówiła, była w półświadomości.

Kinga ciągle do niej mówiła, niezależnie od tego, czy słyszy, czy nie. Od dźwięku własnego głodu było mniej strasznie i pusto. W ostatni dzień prosiła mamę o wybaczenie za wszystko, błagała, by jej nie zostawiała, gładząc wychudzoną, bezwładną dłoń.

Mówiła, iż już niedługo przyjedzie Weronika. Na dźwięk imienia siostry powieki mamy drgnęły, ale oczu nie otworzyła. Może już była tam, w innym świecie, z tatą, do którego tak pragnęła dotrzeć?

Ojciec był pracowity, pił mało, w przeciwieństwie do wielu we wsi. Nie brakowało kobiet – samotnych i zamężnych, których mężowie przepijali życie – które próbowały go uwieść, pod różnymi pretekstami wciągały do siebie. Ale ojciec kochał mamę, nie zdradzał. Na wsi takie rzeczy się nie ukryją.

Z wypłaty zawsze przynosił im z siostrą paczkę cukierków. Jakże się cieszyły tymi skromnymi prezentami.

Zmarł młodo, a adekwatnie zginął. A mama nie pogodziła się ze stratą. Kinga miała wtedy zaledwie siedem lat, a Weronika skończyła już gimnazjum. Wyjechała do szkoły, a adekwatnie uciekła z domu po tej tragedii, i nigdy już tu nie wróciła.

Niedługo przed śmiercią, gdy mama jeszcze mogła mówić, prosiła Kingę, by zadzwoniła do siostry i poprosiła ją o przyjazd. Kinga dzwoniła, pisała, ale telefon albo nie odbierał, albo był wyłączony. Ostatni raz napisała, gdy mama umarła, ale Weronika nie odpowiedziała. Kinga okłamała mamę, iż córka Weroniki zachorowała. Jak tylko wyzdrowieje, od razu przyjedzie. Czy mama w to uwierzyła? Kinga nie wiedziała.

Przypomniała sobie, jak rok temu, gdy lekarze postawili straszną diagnozę, zadzwoniła do siostry i poprosiła, by przyjechała. Weronika przyjęła wiadomość obojętnie.

– Wyrzuciła mnie, nie pamiętasz? Nie przyjadę – stanowczo powiedziała starsza siostra.

– Obie jesteście jednakowo uparte. Ona może umrzeć, przyjedź, porozmawiajcie, wybaczcie sobie… – błagała Kinga.

– Nie jestem winna śmierci taty. Byłam wtedy dzieckiem. A ona myślała, jak mi będzie ciężko, gdy wyganiała mnie z domu? – podniosła głos Weronika.

– Nie wyganiała cię, tylko w gniewie nagadała za dużo. Bardzo to przeżywała… Proszę, przyjedź – Kinga ledwo powstrzymywała łzy.

– Nie przyjadę – ucWeronika wyciągnęła rękę i delikatnie otarła łzę spływającą po policzku Kingi, a w ich spojrzeniach odbiło się to samo – cichy żal za straconymi latami i nadzieja, iż teraz będzie już tylko lepiej.

Idź do oryginalnego materiału