Spadek obcej krwi
Magda wróciła do domu po pracy. Puste mieszkanie powitało ją głuchą ciszą, w której każdy oddech odbijał się echem. Nie przywykła — przez ostatnie dwa miesiące samotność stała się nie tylko nawykiem, ale drugą skórą. Męża nie było. Tomek — jej opoka, jej miłość, jej życie — zginął w strasznym wypadku. I wszystko, co budowali przez lata, w jednej chwili runęło.
Spędzili razem siedemnaście lat. Szczęśliwych, jasnych, prawdziwych. Po pierwszym nieudanym małżeństwie Magdy, po bólu i ucieczce przed pijanymi ciosami, to właśnie Tomek przywrócił jej wiarę w dobro i miłość. Nie tylko przyjął ją z dwójką dzieci — dał im dom, troskę i prawdziwe ciepło.
Wtedy mieszkał na obrzeżach Poznania, w niewielkim domu z babcią — kobietą, która wychowała go zamiast rodziców. Starsza pani była chora, ledwo się poruszała. A Tomek ciągle jeździł w delegacje. Właśnie dlatego opublikował ogłoszenie — szukał pomocy dla babci. Odpowiedziała Magda. Zmęczona, z dziećmi na rękach, bez dachu nad głową. Przyjaciółka przygarnęła ich na kilka dni, ale co dalej — jak Bóg da.
— Nie mogę płacić dużo — powiedział wtedy Tomek, patrząc prosto w oczy.
— Nie chodzi o pieniądze. Potrzebuję pracy i jakiegokolwiek schronienia — odparła.
Tomek pomyślał chwilę i rzekł:
— Zostańcie u nas. Wyjeżdżam za kilka dni, babci będzie lżej, jeżeli ktoś będzie przy niej.
Tak została. Po trzech miesiącach żyli już jak rodzina. Miłość nie przyszła od razu, ale gdy się pojawiła — została na zawsze. Tomek stał się prawdziwym ojcem dla jej dzieci. Minęły lata. Dzieci wyrosły, rozjechały się. A Tomek i Magda — wciąż razem. Nierozłączni.
— Za tydzień piętnaście lat, odkąd pojawiłaś się w moim życiu — powiedział kiedyś Tomek, obejmując ją.
— Nie przypominaj — roześmiała się Magda. — Dla mnie i tak byłeś mężem. Najukochańszym.
— To się oficjalnie pobierzmy. Niech będzie, jak trzeba.
Wzięli ślub. Bez wystawności. Bez welonu i przyjęcia. Po prostu podpisali dokumenty i wyszli na ulicę, śmiejąc się, trzymając się pod ręce. Byli szczęśliwi. Mieli marzenia.
Po śmierci babci wpadli na pomysł — stworzyć prywatny dom opieki dla seniorów. Opuszczony budynek niedaleko miasta, kredyty, państwowa dotacja, oszczędności — zainwestowali wszystko. Otwarcie miało nastąpić pod koniec roku. Ale wszystko zmienił wypadek.
Teraz wszystko spoczęło na Magdzie. I była gotowa walczyć — dla ich wspólnego marzenia.
W kancelarii notarialnej zapytano:
— Nie ma innych spadkobierców pierwszej kolejności?
— Nie — odparła pewnie. — Nie miał własnych dzieci, moich nie usynowił. Babcia zmarła pięć lat temu.
— Rodzice?
Magda wzruszyła ramionami.
— Matkę pozbawiono praw dawno temu, a ojciec… Tomek mówił, iż czasem się pojawiał, kiedy był dzieckiem. Nigdy go nie widziałam.
Nawet nie zwróciła uwagi na tę rozmowę. Któż mógłby odnaleźć takiego człowieka po latach?
Ale pewnego dnia rozległo się głośne walenie w drzwi.
— Wiemy, iż jesteś w domu! — zabrzmiał ochrypły męski głos. — Otwieraj!
Magda zastygła. Podeszła do wizjera. Za drzwiami stało dwoje ludzi. Mężczyzna i kobieta, zaniedbani, z opuchniętymi twarzami.
— To mieszkanie mojego syna! — wrzasnął mężczyzna. — Należy mi się połowa!
— Kim wy jesteście?! — krzyknęła Magda, chwytając drżącymi palcami gaz pieprzowy.
— Jestem Jan Nowak, ojciec Tomka. A to Nina. Przyszliśmy porozmawiać o spadku.
— O jakim spadku?! — Magdzie zabrakło tchu.
— O spadku po naszym Tomku — kobieta udawała smutek, krzywiąc usta.
Chcieli wejść do środka. Magda zasłoniła drzwi sobą.
— Nie macie prawa! — krzyknęła.
Z windy wyszedł sąsiad. Magda wykorzystała moment i zatrzasnęła drzwi. Za plecami usłyszała wrzaski, walenie, przekleństwa. Sąsiad wezwał policję. Nieproszeni goście odeszli. Ale po kilku dniach do kancelarii wpłynął wniosek — Jan Nowak domagał się swojej części.
— To niesprawiedliwe! — Magda ledwo powstrzymywała łzy. — Nigdy nie był obecny w życiu syna! Ani dnia! Ani grosza! Porzucił go! Ja z Tomkiem wszystko budowaliśmy, walczyliśmy, żyliśmy…
— Rozumiem — cicho powiedziała asystentka notariusza. — Ale zgodnie z prawem jest spadkobiercą. Porozmawiaj z prawnikiem. To jedyna szansa.
I Magda zaczęła walkę.
Zbierała dokumenty, szukała świadków, chodziła od domu do domu, wypytując wszystkich, którzy pamiętali dzieciństwo Tomka. Znalazła akta o nieuiszczanych alimentach. Przyjaciółka babki wspomniała, jak ojciec kiedyś przyszedł pijany, wybił okno i uderzył chłopca. Wtedy wezwano milicję — Magda odnalazła choćby archiwalne potwierdzenie. Babcia zaczęła procedurę pozbawienia praw — dokumenty zachowały się wśród starych zdjęć.
Proces trwał długo. Ale los, jakby wysłuchał modlitw, interweniował — Jan Nowak zmarł na marskość wątroby. Nina — jego towarzyszka — zniknęła. I została tylko Magda. Jedyna, która naprawdę była przy Tomku.
Pod koniec roku, tak jak marzyli, dom opieki został otwarty. Na frontowej ścianie wisiała mosiężna tabliczka: „Dom Opieki im. Tomasza Kowalskiego”.
Magda stała przed wejściem, patrząc, jak w oknie uśmiecha się siwowłosa staruszka. I wiedziała — Tomek byłby dumny. Zrobiła to. Za nich oboje.