Duch
Kacper wracał do domu od rodziców. Latem mieszkali na wsi. Dom był stary, wymagał wiele pracy. Kacper w weekendy pomagał ojcu w drobnych naprawach. Ostatnio serce ojca szwankowało, więc Kacper starał się przejmować cięższe obowiązki.
Tego dnia przyjechał na wieś, naprawił płot, nanosił wody ze studni najpierw do podlewania ogródka, potem do łaźni, pojechał z mamą do sklepu. Po kolacji zaczął się zbierać do powrotu.
– Dokąd tak późno? Zostań, rano pojedziesz – namawiała mama.
Ale Kacper obiecał Zosi, iż wróci do domu. Gdy już miał wyjeżdżać, zadzwonił do niej, a ona też radziła zostać do rana.
– To ty za mną nie tęsknisz? – Kacper udawał obrażonego.
– Tęsknię, bardzo. Czekam – roześmiała się żona.
– No to zaraz będę – odpowiedział pogodnie.
Słońce dawno zaszło, zapadły chłodne zmierzchy. Na drodze było mało samochodów. Dopiero za kierownicą Kacper zdał sobie sprawę, jak jest zmęczony. Pojedyncze auta mijały go, oślepiając światłami. Gdy już zbliżał się do miasta, na chwilę zamknął oczy…
– Zosiu, jestem! – krzyknął z progu mieszkania.
Zosia nie odpowiedziała. Kacper zajrzał do kuchni. Żona stała przy kuchence, mieszając coś na patelni, nucąc pod nosem prostą piosenkę. „Hej, sokoły…” – rozpoznał słowa. Zapach smażonego mięsa drażnił nozdrza. Dawno nie czuł się tak lekko. Zmęczenie zniknęło. Jak po długim, mocnym śnie. Albo może rzeczywiście spał. Nie pamiętał drogi do domu, jakby przeskoczył w czasie.
– Zosia – zawołał ponownie.
Ale żona nie zareagowała.
„Znowu w słuchawkach” – pomyślał, podszedł bliżej, ale w uszach Zosi nie było słuchawek.
– Stęskniłem się i zgłodniałem – szepnął jej do ucha.
Zatiała się na chwilę, jakby nasłuchując.
– No, nareszcie – ucieszył się Kacper. – Już myślałem, iż ogłuchłaś.
W następnej chwili Zosia nakryła patelnię, zgasiła gaz i gwałtownie się odwróciła. Kacper ledwo zdążył odskoczyć.
– Zosia, co się dzieje? Dlaczego mnie ignorujesz? Jestem w domu! Otwórz oczy! – krzyknął.
Stał tuż obok, a Zosia zachowywała się, jakby go nie było. Nagle rozległ się dźwięk telefonu. Zosia gwałtownie przeszła do pokoju, ocierając się niemal o niego. Poczuł choćby powiew powietrza na twarzy.
Kacper zajrzał przez jej ramię. Na ekranie wyświetlił się nieznany numer. Zosia zawahała się, ale w końcu odebrała.
– Tak, to ja – odpowiedziała. – Co? To jakaś pomyłka… – Po chwili telefon wypadł jej z ręki, osunęła się na kanapę, zakryła twarz dłońmi i wybuchnęła płaczem.
– Zosiu, co się stało? Z tatą? Serce? – Ale Zosia płakała, nie zwracając na niego uwagi.
Przysiadł przed nią, chciał odsunąć jej dłonie od twarzy, ale ze zgrozą zobaczył, jak jego palce przenikają przez jej ręce jak przez mgłę. Zerwał się na równe nogi, patrząc na swoje dłonie ze zdumieniem. Zosia odjęła ręce od twarzy, przez chwilę patrzyła przed siebie załzawionymi oczami.
– Kacper? – wyszeptała.
– Jestem tu – odpowiedział, ucieszony, iż w końcu go widzi.
Ale jej wzrok, ledwo musnąwszy jego twarz, znów błądził po pokoju. Nie. Nie widziała go.
– To niemożliwe. To pomyłka – szepnęła. – Kacperze… – jęknęła i znów wybuchnęła płaczem.
Nagle zerwała się, podniosła telefon, zaczęła wybierać numer. Palce trzęsły się tak, iż wciąż myliła cyfry.
– Zaraz, zaraz… – przycisnęła telefon do ucha.
Kacper odruchowo sięgnął do tylnej kieszeni dżinsów. Nie było w niej telefonu.
„Zostawiłem w samochodzie” – pomyślał.
Zosia zakończyła połączenie, zaczęła wybierać ponownie.
– Pani Ireno, powiedziano mi, że… Nie, Kacper jeszcze nie wrócił. Dzwonili z policji… – Zrobiła pauzę, nabierając powietrza. – Kacper miał wypadek pod miastem… Nie, Pani Ireno, on nie żyje… – przekazała te słowa matce Kacpra, odrzuciła telefon i znów zaczęła płakać, zawodząc jak zranione zwierzę.
„To o mnie? Rozbiłem się? Ja nie żyję?” – Kacper nie wierzył. Jak mógł, skoro stał w swoim mieszkaniu, rozmawiał z żoną? – Dlatego nie pamiętam drogi do domu, jak wchodziłem po schodach. Jakby spałem. Albo działał na autopilocie. Dlatego Zosia mnie nie widzi.
Nie czuł strachu ani żalu. Dziwił się tylko, iż nie odczuwa lęku przed śmiercią.
– Kacperze, jak mam żyć? Co mam robić? – Zosia znów upadła na kanapę, twarzą w poduszkę.
Kacper wyciągnął rękę, chciał ją pogłaskać po plecach, ale dłoń zawisła w powietrzu. Stał nad płaczącą żoną, próbując przypomnieć sobie, co wiedział o duchach. Przyszedł mu do głowy tylko film z udziałem amerykańskiego aktora.
„Więc tak to wygląda. A myślałem, iż to fantastyka. Ile czasu mam? Gdzie są ci, którzy powinni mi pomóc?”
Czas płynął dziwnie. Zanim Kacper ogarnął sytuację, nastał już ranek. Zosi nie było w pokoju. Sam nie pamiętał, gdzie był przez te godziny. Nagle poczuł silne pociągnięcie. Zanim mrugnął, znalazł się w zimnym pomieszczeniu z kaflami na ścianach i metalowym stołem pośrodku. Przy ścianie leżało czyjeś ciało. Kacper podszedł bliżej i poznał siebie – twarz była pokrwawiona, posiniaczona. Obok stała matka, trzymając chusteczkę przy oczach. Ojciec podtrzymywał ją, obejmując w pasie. Zosia stała z boku, wpatrzona w ciało na noszach. Po jej bladej twarzy płynęły łzy.
Wkrótce wyszli z budynku prosektorium. Za bramą czekała taksówka.
– Może jednak pojedziesz z nami, Zosieńko? Razem będzie lżej – zapytała matka, łkając.
Zosia tylko przecząco pokręciła głową.
Rodzice podeszli do samochodu. Zosia została. PatrzyłaKacper spojrzał raz jeszcze na Zosię, po czym uniósł się ku światłu, które otuliło go w ciepłym uścisku, pozostawiając za sobą wszystko, co kiedykolwiek znał.