**Dziennik osobisty**
Drzwi już nigdy się nie otworzą
— Mamo, otwórz! Mamo, proszę cię! — Szturchańce syna w metalowe drzwi były tak mocne, iż zdawało się, iż wyrwą je z zawiasów. — Wiem, iż jesteś w domu! Samochodu nie ma, więc nigdzie nie wyjechałaś!
Weronika Nowak siedziała w fotelu plecami do wejścia, mocno ściskając w dłoniach filiżankę z wystygłą herbatą. Ręce trzęsły się tak bardzo, iż porcelana dzwoniła o spodek.
— Mamo, co się dzieje? — głos Krzysztofa brzmiał coraz bardziej zdesperowany. — Sąsiedzi mówią, iż od tygodnia nikogo nie wpuszczasz! choćby Ewy nie wpuściłaś!
Na wspomnienie synowej Weronika mimowolnie się skrzywiła. Ewa. Jego ukochana Ewunia, dla której był gotów na wszystko. choćby na to, co wydarzyło się w zeszły czwartek.
— Mamo, wezwę ślusarza! — zagroził Krzysztof. — Wykręcimy zamek!
— Nie waż się! — krzyknęła w końcu Weronika, nie odwracając się. — Nie waż się mnie dotykać!
— Mamo, ale dlaczego? Co się stało? Porozmawiaj ze mną!
Zamknęła oczy, próbując zebrać myśli. Jak wyjaśnić synowi, co usłyszała? Jak powiedzieć o tym, co przypadkiem podsłuchała w szpitalnym korytarzu?
— Mamo, proszę — głos Krzysztofa stał się cichszy, błagalny. — Martwię się o ciebie. Ewa też się martwi.
Ewa się martwi. Oczywiście. Pewnie boi się, iż plany się rozpadną.
— Idź, Krzysiu. Idź i nie wracaj.
— Mamo, jesteś chora? Masz gorączkę? Wezwę lekarza.
— Nie potrzebuję lekarza. Potrzebuję, żebyś mnie zostawił w spokoju.
Weronika wstała i podeszła do okna. Na podwórku stał Krzysztof, rozmawiając przez telefon. Pewnie dzwoni do swojej Ewy, opowiada, iż matka znowu kaprysi.
Syn podniósł głowę i zobaczył ją w oknie. Pomachał, pokazując, iż wraca. Weronika odeszła od szyby i wróciła do fotela.
Po chwili znowu rozległo się pukanie.
— Mamo, to ja z Ewą. Otwórz, proszę.
Zaciśnięte zęby. Więc przyprowadził ją. Swoją żonę, która tak troskliwie planowała przyszłość.
— Weroniko — rozległ się miękki głos synowej — to Ewa. Otwórz nam, proszę. Krzysiek bardzo się martwi.
Jaka aktorka. choćby głos zmienia, kiedy trzeba.
— Przynieśliśmy zakupy — ciągnęła Ewa. — Mleko, chleb, twoje ulubione pierniczki.
Pierniczki. Weronika gorzko się uśmiechnęła. Miesiąc temu Ewa dowiedziała się, iż teściowa lubi pierniczki z miodem, i teraz stale je kupowała. Taka troskliwa synowa.
— Weroniko, powiedz coś — głos Ewy zadrżał. — Boimy się o ciebie.
— Boicie się — powtórzyła cicho Weronika, tak cicho, iż za drzwiami nie usłyszeli.
— Mamo, nie odejdę, póki nie otworzysz! — oświadczył Krzysztof. — Będę stać całą noc!
Weronika wiedziała, iż syn nie żartuje. Zawsze był uparty. jeżeli coś postanowił, dopiął swego.
— Dobrze — powiedziała w końcu. — Ale tylko ty. Sam.
— Co? — nie zrozumiał.
— Ewa niech idzie do domu. Porozmawiam tylko z tobą.
Usłyszała ich szept za drzwiami.
— Mamo, ale dlaczego? Ewa też się przejmuje.
— Bo tak mówię. Albo sam, albo wcale.
Znowu szept, potem głos Ewy:
— Dobrze, Weroniko. Pójdę. Krzysiek, zadzwoń, jak wszystko wyjaśnicie.
Weronika czekała, aż kroki Ewy ucichną na klatce, po czym powoli przekręciła klucz.
Krzysztof wpadł jak wicher, objął matkę i zaczął ją uważnie oglądać.
— Mamo, schudłaś! Jesteś blada! Co się stało? Chorujesz?
— Nie choruję — wyrwała się z objęć i poszła do kuchni. — Herbatę chcesz?
— Tak — usiadł przy stole, wpatrując się w nią. — Mów, co się dzieje. Dlaczego siedzisz zamknięta od tygodnia?
Postawiła czajnik i odwróciła się do syna.
— A po co mam otwierać? Na co czekam?
— Mamo, ale przecież nie możesz tak żyć! Zakupy, lekarz…
— Na zakupy chodzi sąsiadka, Hela. Lista, pieniądze. A do lekarza nie pójdę.
— Dlaczego?
Nalała wrzątku, wsypała cukier.
— Bo ostatnio usłyszałam tam coś, czego wolałabym nie słyszeć.
Krzysztof zmarszczył brwi.
— Co usłyszałaś?
— Twoją żonę. Rozmawiała przez telefon. Myślała, iż mnie nie ma.
— I co mówiła?
Weronika usiadła naprzeciw syna, patrząc mu w oczy. Takie znajome, jak u jego ojca. Dobre, uczciwe. Czy ten człowiek jest zdolny do czegoś takiego?
— Mówiła o sprzedaży mojego mieszkania. O domu opieki. O pieniądzach.
Syn zbladł.
— Mamo, coś źle zrozumiałaś. Ewa nigdy…
— Zrozumiałam doskonale — przerwała. — Słowo w słowo. Powiedziała: „Krzysiek już się zgodził. Mówi, iż matka sama nie da rady, to niebezpieczne. Dom opieki, sprzedaż mieszkania. Pieniądze na wkład własny”.
— Mamo, ja nigdy…
— Nie przerywaj! — podniosła głos. — Mówiła też: „Dobrze, iż teściowa niczego nie podejrzewa. Myśli, iż ją kochamy. A ona tylko przeszkadza”.
Krzysztof siedział ze spuszczoną głową. Weronika widziała napięte ramiona, zaciśnięte pięści.
— Mamo, przysięgam, nigdy się nie zgadzałem. Ewa pewnie fantazjowała.
— Fantazjowała? — gorzko się uśmiechnęła. — To dlaczego znała szczegóły? Dom opieki przy Słonecznej, cena mieszkania — cztery miliony?
— Wyceniała mieszkanie? — osłupiał.
— Widać, iż tak. A może cyfrę z powietrza wzięła?
Przetarł twarz dłońmi.
— Mamo, naprawdę nie wiedziałem. Ewa nigdy ze mną o tym nie mówiła.
— Może mówiła, a ty nie słuchałeś? Może podsuwała ci to powoli?
Wstała i podeszła do okna. Na podwórku bawiły się dzieci. Beztroskie,Weronika odłożyła widelec i westchnęła, patrząc przez okno na migoczące światła miasta, wiedząc, iż choć drzwi jej domu mogą się teraz otworzyć, serce syna już na zawsze pozostanie rozdarte między miłością a zdradą.