– Mamo, otwórz drzwi! Mamo, proszę cię! – pięści syna uderzały w metalową powierzchnię z taką siłą, iż wydawało się, iż zawiasy zaraz ustąpią. – Wiem, iż jesteś w domu! Samochodu na podwórku nie ma, więc nigdzie nie pojechałaś!
Halina Stanisławówna siedziała w fotelu tyłem do drzwi wejściowych, mocno ściskając w dłoniach filiżankę wystygłej herbaty. Jej ręce drżały tak mocno, iż porcelana dzwoniła o spodek.
– Mamo, co się dzieje? – głos Krzysztofa stawał się coraz bardziej zdesperowany. – Sąsiedzi mówią, iż od tygodnia nikogo nie wpuszczasz! choćby Kingi nie wpuściłaś!
Na wspomnienie synowej Halina Stanisławówna mimowolnie się skrzywiła. Kinga. Jego ukochana Kingusia, dla której był gotów na wszystko. choćby na to, co wydarzyło się w zeszły czwartek.
– Mamo, przywożę ślusarza! – zagroził Krzysztof. – Wykręcimy zamek!
– choćby się nie waż! – krzyknęła wreszcie Halina Stanisławówna, nie odwracając się. – choćby się nie waż mnie dotykać!
– Mamo, ale dlaczego? Co się stało? Porozmawiaj ze mną!
Halina Stanisławówna zamknęła oczy, próbując zebrać myśli. Jak wytłumaczyć synowi to, co usłyszała? Jak powiedzieć mu o rozmowie, którą przypadkiem podsłuchała w szpitalnym korytarzu?
– Mamo, proszę – głos Krzysztofa stał się cichszy, błagalny. – Martwię się o ciebie. Kinga też się martwi.
Kinga się martwi. Oczywiście, iż się martwi. Pewnie boi się, iż jej plany się rozsypią.
– Odejdź, Krzysztof. Odejdź i nie wracaj.
– Mamo, czy ty jesteś chora? Masz gorączkę? Zadzwonię po lekarza.
– Nie potrzebuję lekarza. Potrzebuję, żebyś mnie zostawił w spokoju.
Halina Stanisławówna wstała z fotela i podeszła do okna. Na podwórku stał Krzysztof, rozmawiając przez telefon. Pewnie dzwoni do swojej Kingi, mówi jej, iż matka znowu kaprysi.
Syn podniósł głowę i zobaczył ją w oknie. Pomachał ręką, sygnalizując, iż wraca. Halina Stanisławówna odeszła od okna i znów usiadła w fotelu.
Po chwili znów rozległo się pukanie do drzwi.
– Mamo, to ja i Kinga. Otwórz, proszę.
Halina Stanisławówna zaciśnęła zęby. Więc przyprowadził ją. Swoją żonę, która tak troskliwie planowała ich wspólną przyszłość.
– Halino Stanisławno – dobiegł łagodny głos synowej – to Kinga. Otwórz, proszę. Krzysztof bardzo się martwi.
Jaka aktorka. choćby głos zmienia, kiedy trzeba.
– Przynieśliśmy ci zakupy – ciągnęła Kinga. – Mleko, chleb, twoje ulubione pierniki.
Pierniki. Halina Stanisławówna gorzko się uśmiechnęła. Miesiąc temu Kinga dowiedziała się, iż teściowa lubi pierniki z makiem, i od tamtej pory stale je kupowała. Taka troskliwa synowa.
– Halino Stanisławno, powiedz chociaż coś – głos Kingi stał się zaniepokojony. – Naprawdę się martwimy.
– Martwicie się – powtórzyła Halina Stanisławówna, ale tak cicho, iż za drzwiami nie usłyszeli.
– Mamo, nie odejdę stąd, dopóki nie otworzysz! – oświadczył Krzysztof. – Będę stać całą noc, jeżeli trzeba!
Halina Stanisławówna wiedziała, iż syn nie żartuje. Zawsze był uparty, od dziecka. jeżeli coś postanowił, dotrwał do końca.
– Dobrze – odezwała się w końcu. – Ale tylko ty. Sam.
– Co? – nie zrozumiał Krzysztof.
– Niech Kinga idzie do domu. Porozmawiam tylko z tobą.
Halina Stanisławówna usłyszała ich szeptane rozmowy za drzwiami.
– Mamo, ale dlaczego? Kinga też się martwi.
– Bo tak powiedziałam. Albo ty sam, albo nikt.
Znów szepty, potem głos Kingi:
– Dobrze, Halino Stanisławno. Pójdę do domu. Krzysztof, zadzwoń, jak wszystko wyjaśnisz.
Halina Stanisławówna poczekała, aż kroki Kingi ucichną na schodach, po czym powoli podeszła do drzwi i przekręciła klucz.
Krzysztof wpadł do mieszkania jak wicher, od razu objął matkę i zaczął ją uważnie oglądać.
– Mamo, schudłaś! I jakaś blada! Co się stało? Zachorowałaś?
– Nie zachorowałam – Halina Stanisławówna uwolniła się z jego objęć i poszła do kuchni. – Herbatę chcesz?
– Chcę – Krzysztof usiadł przy stole i wpatrywał się w matkę. – Mów, co się dzieje. Dlaczego siedzisz w domu od tygodnia? Dlaczego nie otwierasz drzwi?
Halina Stanisławówna postawiła czajnik na kuchence i odwróciła się do syna.
– A po co mam otwierać? Kogo dobrego mam się spodziewać?
– Mamo, co ma dobre do rzeczy? Nie możesz przecież wiecznie siedzieć zamknięta. Do sklepu trzeba, do lekarza…
– Do sklepu chodzi sąsiadka Jadzia. Zostawiam listę, daję pieniądze. A do lekarza nie pójdę.
– Dlaczego?
Halina Stanisławówna nalała wrzątku do filiżanek, wsypała cukier.
– Bo przy ostatniej wizycie usłyszałam coś, czego wolałabym nie słyszeć.
Krzysztof zmarszczył brwi.
– Co usłyszałaś?
– Swoją synową. Rozmawiała przez telefon z przyjaciółką. Myślała, iż mnie nie ma w pobliżu.
– I co mówiła?
Halina Stanisławówna usiadła naprzeciw syna i długo patrzyła mu w oczy. Takie znajome oczy, zupełnie jak u nieżyjącego już męża. Dobre, szczere. Czy naprawdę ten człowiek byłby zdolny do czegoś takiego?
– Mówiła o tym, jak sprzedadzą moje mieszkanie. Jak mnie wpakują do domu opieki. Jak wydadzą pieniądze.
Krzysztof zbladł.
– Mamo, chyba coś źle zrozumiałaś. Kinga nigdy…
– Wszystko dobrze zrozumiałam – przerwała mu Halina Stanisławówna. – Słowo w słowo zapamiętałam. Powiedziała tak: „Krzysiek już się zgodził. Mówi, iż matka sama nie da rady, w jej wieku to niebezpieczne. Urządzimy ją w dobrym domu opieki, a mieszkanie sprzedamy. Pieniądze starczą nam na wkład własHalina Stanisławówna spojrzała przez okno na zachodzące słońce, wiedząc, iż bez względu na to, jaką decyzję podejmie Krzysztof, ona już nigdy nie będzie patrzeć na świat tak samo ufnie.