Drzwi / Hardy

publixo.com 3 godzin temu

(...)
Obudziłem się w swoim pokoju, w internacie, bardzo wcześnie, jak zwykle mi się zdarzało przed nienormalnym dniem pracy. Szybkie przejście po gospodarstwie nie przyniosło przykrych niespodzianek. „No, zdążyliśmy. Chyba wszystko gotowe na tip top – odetchnąłem z ulgą. – Dobrze, iż to jesień i trawa jeszcze rośnie. Inaczej Brydzich pewnie kazałby ją pomalować na zielono. Dawniej podobno tak się zdarzało przed przyjazdem ważnych oficjeli – uśmiechnąłem się. – Czas na śniadanie, póki nie przyjechali”.

Kawalkada samochodów zajechała przed nasz ośrodek około godziny dziesiątej. Miller, dość niski, prezentował się jednak szykownie w elegancko skrojonym, ciemnogranatowym, zimowym płaszczu. „Ma gust, Widać rękę dobrego krawca” – przyznałem w myśli.

Cała kadra ośrodka stała przed wejściem. Brydzich przedstawił nas pojedynczo ministrowi, Miller przywitał się z każdym uściskiem dłoni. Tak samo zrobił zrobił Komendant Główny OHP, Lewandowski. „Przynajmniej jeszcze bardziej nie utył. Jak był gruby, taki jest nadal. Formę trzyma” – przemknęło mi mimowolnie przy przywitaniu.

– Proszę do środka. Pokażemy ośrodek. – Brydzich zaprosił Millera do budynku.

Minister, w otoczeniu całej gromadki oficjeli, przeszedł wpierw po internacie. Pokazałem pokoje, krótko omówiłem, co już wykonaliśmy i co jeszcze mamy zamiar zrobić własnymi siłami w warsztatach praktycznej nauki zawodu. Chyba się choćby Millerowi spodobało, gdyż pokiwał z uznaniem głową i uścisnął mi ponownie rękę.

- Panie ministrze – Brydzich wskazał drogę w dół schodów – proszę, zobaczymy teraz warsztaty.

Wszyscy wyszli na zewnątrz internatu. Szedłem na końcu całej grupy, ale zdecydowałem zajrzeć jeszcze do szkoły. „Tam na nich zaczekam. Ula – pomyślałem o dyrektorce szkoły – idzie ze wszystkimi. A nuż coś ominęła? – przemknęło mi przez głowę. – Pewnie nic, jest cholernie skrupulatna, ale strzeżonego…”.

W budynku szkoły wszystko było wyczyszczone, świeża farba odbijała promienie październikowego słońca. Już wychodząc, przypadkiem dotknąłem powierzchni wewnętrznych drzwi wejściowych. Palce mi się lekko przykleiły… Spojrzałem na nie – na opuszkach została świeża farba, a na drzwiach zostały matowe ślady.

„Jasny gwint – aż się odruchowo podrapałem drugą ręką po głowie. – Przecież malowali je dwa dni temu. I farba nie wyschła?! Jeszcze który zahaczy… Co za szajs wzięli!”.

Przez chwilę stałem, oszołomiony. `Co robić`?!

Nie dano mi czasu w znalezienie wyjścia z kłopotliwej sytuacji. Nie zdążyłem choćby otworzyć drugiej części podwójnych drzwi, zamkniętej na bolce. Gromadka oficjeli już wchodziła do środka budynku szkoły. Otworzyłem nieszczęsne drzwi na oścież, stanąwszy przy nich tyłem i, za plecami, uchwyciłem dłonią klamkę. Wejście się zwęziło, ale pojedynczo każdy człowiek mógł przejść.

– Proszę do środka – uśmiechnąłem się szeroko, drugą ręką wskazując na korytarz szkolny. `Oby tylko ktoś nie dotknął tych wąskich drzwi…`. Goście przechodzili, prowadzeni przez dyrektorkę szkoły. Spojrzała kątem oka na mnie i wyraźnie się skrzywiła w… zdumieniu? Niezadowoleniu? „Wkurzyła się. – Mimo niecodziennej sytuacji uśmiechnąłem się lekko w duchu – Nie dziwię się. Ona jest dyrektorem, a wygląda, jakbym ja tu gospodarzył i zapraszał”.

Udałem, iż nie widzę jej miny. Dalej stałem z jedną ręką schowaną za plecami, a drugą wskazywałem gościom kierunek wejścia. Odczekałem w tej samej pozycji kolejne kilkanaście minut, aż cała grupa ukazała się ponownie i wyszła z budynku. Na szczęście nikt nie zawadził o nieszczęsne drzwi.

Na końcu wychodziła dyrektorka Ula. Dopiero wtedy sztuczny uśmiech znikł mi z twarzy i lekko odetchnąłem. `Uff, udało się…`.

Ula przystanęła przy mnie, odczekała, aż goście znikli na dworze i szepnęła:

– A ty co, zwariowałeś?! Stanąłeś w drzwiach jak, jak… – wciągnęła powietrze, szukając adekwatnego słowa.

– …jak Hitler pod Stalingradem – odszepnąłem, używając mojego ulubionego powiedzonka.

– No! Co ci odbiło?! Bilety chciałeś sprawdzić ministrowi i komendantowi przy wejściu?! W kinie pracowałeś…

– Cichaj – przerwałem dyrektorce i położyłem palec na ustach, gdyż jej szept stał się zbyt głośny. – Lepiej dotknij drzwi. Palcem, nie całą ręką.

Zaskoczyłem ją, ale machinalnie zrobiła, jak powiedziałem. Gwałtownie rozszerzyła oczy i cofnęła rękę, odruchowo spojrzawszy na dłoń. Otworzyła usta i tak przecz chwilę zamarła.

– Teraz wiesz – mruknąłem, już bez obawy, iż goście usłyszą. – Pomalowali jakąś farfoclowatą farbą. Nie wyschła, a powinna przez te dwa dni. Wyobrażasz sobie Millera, gdyby zahaczył tym granatowym płaszczykiem o drzwi? – Lekko się zakrztusiłem ze stłumionego śmiechu, gdyż już nie było obawy o reperkusje takiego zdarzenia. – Brydzich by chyba zszedł na zawał na miejscu.

– Ale przecież rano jeszcze raz sprawdzałam szkołę…

– …a dotknęłaś drzwi? – Ponownie wszedłem jej w słowo.

– No nie, chwyciłam za klamkę.

– Dobra, ważne, iż nic się nie stało. Zamykaj szkołę i chodźmy na stołówkę. Pewnie tam już siadają. Brydzich przy wyjściu wszystkich zapraszał.
* * *
Wizyta nie przeciągnęła się już zbyt długo. Po poczęstunku w stołówce i swobodnych rozmowach przy kawie minister oraz pozostali goście pożegnali się z nami i odjechali. Dudziński mruknął do mnie:

– Chyba się udała. Miller mruknął do Lewandy i Brydzicha, iż tak trzymać czy robić. Coś w tym sensie.

– No i w poorząądku – aż ziewnąłem, przeciągając się, jakbym dopiero wstał z łóżka. – Dość żeśmy się natyrali przez dwa tygodnie.
(...)
-----------
*czas - połowa lat 90. XX wieku, fragment nowo pisanych wspomnień
Idź do oryginalnego materiału