Domek na skraju mokradeł

newsempire24.com 1 miesiąc temu

Ona stała pośrodku zarośniętego podwórka, po pas w łopianie i pokrzywach, patrząc na pochyloną chatę z odpryskującą tabliczką: “w. Mokrołęka, ul. Leśna 1”. Powietrze pachniało bagnem, mokrym drewnem i… wspomnieniami.

W dzieciństwie spędzała tu każde lato u babci Bronisławy — twardej staruszki z srebrnym warkoczem i donośnym głosem. Piekała pierogi z jagodami, parzyła ziołową herbatę, potrafiła czytać ze snów i szeptać na kurzajki. “Tu mieszkają leśne duchy — mawiała babcia. — Tylko jeżeli przychodzisz w pokoju, nie skrzywdzą.” Wtedy w to wierzyła.

Teraz miała trzydzieści jeden lat. I znów tu była. Po dziesięciu latach z Darkiem, który odszedł do młodej trenerki fitness, oraz pracy w korporacji, która wyssała z niej życie jak gąbkę, nagle zrozumiała: jeżeli teraz nie skręci, będzie za późno. I skręciła. Wprost na polną drogę.

Dom dostała po babci. Matka chciała sprzedać go za grosze sąsiadowi-myśliwemu, ale odmówiła. Powiedziała: sama się tym zajmie. “Znowu swoje” — rzuciła matka.

Pierwszego dnia tylko myła podłogi. Z drewnianych desek spływała czarno-zielona maź, jakby dekady zmęczenia znikały w wiadrze. Potem wyczyściła piec, otarła kurz z obrazów, przepędziła myszy. W nocy zasnęła, otulona starym kocem babci. Śnił jej się dom — ciepły, żywy. Jakby babcia przytuliła ją i szepnęła: “Nie bój się. Tu są twoje korzenie.”

Po trzech tygodniach do Mokrołęki przyjechała delegacja: matka, ciotka Hanna i kuzyn Marek.

“Pomyśleliśmy — zaczęła matka, lustrując ganek z grymasem. — Skoro babcia była jedna na wszystkich, dom też trzeba podzielić.”

“No tak” — przytaknął Marek, dłubiąc czubkiem buta w ziemi. — “Można tu zrobić bazę myśliwską. Już się rozpytywałem.”

Ona wyciągnęła ręce w fartuchu i wyszła na ganek.

“Witajcie. Tyle iż bazy tu nie będzie. Babcia zapisała mi dom za życia. Testament jest u notariusza.”

“Nie spinaj się!” — podniosła głos ciotka. — “Ty jesteś samotna, a Marek ma rodzinę! Jemu bardziej się przyda!”

“Markowi, jeżeli się nie mylę, wiszą trzy kredyty i alimenty. To jego problem. Dom jest mój. I koniec.”

“Patrzcie na nią!” — warknęła matka. — “Żyje tu jak jakaś bagniana wiedźma, a na rodzinę rękę podnosi!”

“Rękę podnosiliście wy, gdy za dzieciaka oberwałam za podkradzione ciasto” — rzuciła sucho. — “A teraz, jeżeli łaska, opuśćcie moje terytorium.”

Krewni odeszli, tupiąc. Marek, odjeżdżając, specjalnie uderzył bramę zderzakiem.

Tej nocy, gdy kładła się spać, pod podłogą coś zaskrzypiało. Potem jeszcze raz. Jakby ktoś chodził w piwnicy.

Zeszła z latarką. Szpara między deskami w komorze była zbyt szeroka, światło odsłoniło coś błyszczącego. Odsunęła deskę. Pod nią — skrzynka. Owinięta ceratą.

W środku — paczka listów. Babcine. Niektóre adresowane do niej.

“Jeśli to czytasz — znaczy, zostałaś. Wiedziałam, iż wrócisz. Tu jest twoja siła. Pamiętaj: w tych ścianach — twoje korzenie, twoja krew i twoja prawda. Dasz radę być sobą. Tylko się nie bój. Ani ludzi, ani bagien. Ludzie są gorsi.”

Listy były jak dziennik. Babcia pisała o snach, duchach, rodzinie, którą znosiła dla świętego spokoju. I — o kobiecie imieniem Wanda, z którą żyła w latach 40. “Nazywałyśmy się siostrami. Wtedy nie można było inaczej.” Jej serce ścisnęło się. Czy babcia…?

Po tygodniu przyjechała ekipa remontowa: kobieta po czterdziestce z niebieskimi włosami, korpulentny mężczyzna w krótkich spodniach i dwóch nastolatków.

“Cześć, jestem Ola” — przedstawiła się niebieskowłosa. — “Renowatorka. Pisałaś, iż chcesz odnowić elewację tradycyjną metodą? To nasza specjalność.”

Skinęła głową. Polubili się od razu. Spałi w namiotach za domem, śpiewali przy ognisku. Pewnego wieczoru przeczytała na głos babcine listy. Słuchali z zapartym tchem.

“Wiesz — odezwał się korpulentny — to jakbyś przekazała jej głos. Czytasz, a ja ją słyszę. Jakby tu była.”

“Jest — odparła Ola. — To Mokrołęka. Tu granice są cieńsze niż w mieście.”

Następnego dnia przyjechał Marek. Sam. Z butelką.

“Pogadać” — rzekł z ganku. — “Można?”

Niechętnie skinęła głową. Usiadł przy piecu, rozglądnął się, westchnął.

“Nie chowaj urazy. Matka mnie nakręciła. Sam nie wiem, po co mi to. Miasto mnie wkurza. Robota do bani. Żona odePrzytulił się do starej ściany i szepnął: “Babciu, wybacz, iż tak późno wróciłam,” a wiatr przyniósł mu odpowiedź w zapachu świeżo upieczonych pierników.

Idź do oryginalnego materiału