„Nie podobam się twojej mamie. Dlaczego? Przecież nigdy nic złego jej nie zrobiłam” – spytała Kinga.
„Wojtek, dokąd tak pędzisz? Zjedz spokojnie śniadanie” – surowo powiedziała Weronika Stanisławówna.
„Mamo, spóźniam się” – Wojtek odgryzł kawał kanapki, popił kawą i wybiegł z kuchni.
„To jak sobie żołądek zepsujesz…” – mruczała Weronika Stanisławówna, dreptając za synem na swoich krótkich nóżkach. – „Do tej swojej Kingi się śpieszysz? I co ty w niej znalazłeś? Ola jest ładna, zgrabna dziewczyna i w tobie zakochana. Ona by ci bardziej pasowała. Byliście taką ładną parą”.
Wojtek w milczeniu wiązał sznurówki, przeżuwając resztkę kanapki.
„Jak mały” – pokiwała głową matka. – „Twoja Kinga by poczekała te pięć minut, nie umarłaby”.
„Mamo, przestań” – Wojtek wyprostował się, poprawił koszulkę. – „To moje życie. Sam zdecyduję, kto mi pasuje”.
„Zdecydujesz. Potem się obudzisz, a będzie za późno. Taka ładna dziewczyna długo sama nie posiedzi…” – ostatnie słowa Weronika Stanisławówna rzuciła już w zamknięte drzwi.
Niezadowolona przygryzła usta i wróciła do kuchni. Dokończyła niedojedzoną przez syna kanapkę, wpatrując się w ścianę. Potem z wściekłością zaczęła szorować kuchenkę gazową. Zawsze tak robiła, gdy była zdenerwowana – czyściła albo zmywała podłogi.
Kiedy zadzwonił dzwonek, pomyślała, iż to Wojtek coś zapomniał. Pospiesznie otworzyła – ale zamiast syna, w drzwiach stała Kinga. Chuda dziewczyna uśmiechała się, patrząc na nią wielkimi szarymi oczami. Tak patrzą dzieci, gdy czekają na obiecane przez świat cuda.
„Weroniko Stanisławno, dzień dobry. A Wojtek…”
„Wymknął się pięć minut temu. Minęliście się?” – zapytała Weronika Stanisławna, wymuszając uśmiech. Nie było wiadomo, czy cieszy ją widok dziewczyny, czy to, iż swoimi słowami ją zmartwi.
„Szkoda. Proszę mu powiedzieć, iż byłam. Wyjeżdżamy z mamą do babci. Została przewieziona do szpitala”.
„Powiem. Dlaczego nie?” – skrzywiła się. – „A ty zadzwoń do niego sama”.
„Próbowałam. Telefon jest wyłączony”.
Weronika Stanisławna zawsze prosiła, by w domu wyłączać dźwięk. Mówiła, iż ciągłe telefony wywołują u niej migrenę.
Gdy kwadrans później Wojtek wrócił przygnębiony, matka zjadliwie spytała:
„Co tak wcześnie, synku?”
„Nie przyszła. I w domu jej nie ma. Mamo, Kinga nie była?”
„A miała?” – udawała niewinną. – „Wszystko się może zdarzyć. Twoja Kinga nigdzie nie ucieknie. Przyjdzie”.
Później Wojtek poszedł na trening, a Weronika Stanisławna, po błyszczącej jak lustro kuchni, wyruszyła na zakupy. Tam natknęła się na Olę, dawną koleżankę syna.
Uważała, iż dla kobiety uroda to podstawa. A Ola była naprawdę piękna, nie to ta chuda, wielkooka Kinga. A do tego jej ojciec pracował w urzędzie miasta – to już w ogóle była gratka. Z takim teściem przyszłość Wojtka byłaby zapewniona: dobra praca, mieszkanie… Nie może przecież całe życie być sportowcem. Nie była materialistką, ale nie zamierzała zostawiać losu jedynego syna przypadkowi. Trzeba było działać mądrze.
„Cześć, Oluś” – zawołała słodkim tonem. – „Dawno cię nie widziałam”.
„Dzień dobry. Chętnie bym wpadała, ale Wojtek ma dziewczynę. W ogóle na mnie nie patrzy” – Ola od razu weszła w rolę i nadąsała usta.
„Głupstwa mówisz. A ty sama się postaraj, zaproś go do kina, na spacer”.
„Próbowałam, ale on ciągle zajęty”.
„Wiem, czym zajęty” – machnęła ręką Weronika Stanisławna. – „Nawiasem mówiąc, Kinga dziś wyjechała. Mówiła, iż na tydzień. Więc nie marnuj czasu. Wpadnij wieczorem, herbatę wypijemy”.
Ola rzeczywiście przyszła. Weronika Stanisławna wyszła „zaparzyć wodę”, wymownie wskazując oczami na pokój syna. Ola zapukała i weszła. Wojtek leżał na kanapie, wpatrzony w sufit.
„Hej. Spotkałam dziś twoją mamę w sklepie. Zaprosiła mnie. Czemu taki smutny? Może pójdziemy do kina? Ładnie dziś jest”.
„Ola, dopiero co z treningu, jestem padnięty. Może innym razem?” – niechętnie usiadł.
„Dobrze, trzymam cię za słowo” – łatwo się zgodziła.
Zaczęła wypytywać o treningi, zawody, o wszystko, co poza Kingą interesowało Wojtka. Potem pili herbatę w kuchni, a Weronika Stanisławna zasugerowała, iż Ola to „taka piękna dziewczyna, niebezpiecznie chodzić samej po ciemku”…
***
Kinga bardzo kochała babcię. To przez nią poszła na medycynę. Babcia często chorowała, ale nienawidziła lekarzy.
„Jak dorosnę, będę cię sama leczyć” – mówiła jako dziecko. Teraz kończyła już czwarty rok studiów.
Lekarz uspokoił – nic poważnego, ciśnienie, tydzień obserwacji i wypis. Kinga odetchnęła i zaczęła się pakować.
„Gdzie tak spieszysz? Masz wakacje. Twój Wojtek nie ucieknie” – burknęła matka.
„Mamo, babci jest lepiej. Zostaniesz z nią, a jak Wojtek wyjedzie na zawody, wrócę i cię zmienię”.
„Dobrze, jedź” – westchnęła matka.
„Wojtek to dobry chłopak, ale nie można tak oszaleć z miłości” – pomyślała, przypominając sobie, jak sama kochała ojca Kingi. Wydawało się, iż to na zawsze. A gdy Kinga miała osiem lat, odszedł. – „Może córce się uda…”.
Kinga wróciła i od razu pobiegła do Wojtka.
Drzwi otworzyła Weronika Stanisławna. Kinga uderzyła w jej chłodne spojrzenie jak w ścianę.
„Znowu ta natrętna. Właśnie między nim a Olą coś się zaczyna…” – pomyślała, ale wymusiła uśmiech. „Wojtka nie ma, nie wiem, kiedy wróci”.
„Powiem, iż byłaś” – rzuciła, zamykając drzwi. – „Nieznośna”.
Kinga znPo wielu latach, gdy ich drogi znów się splotły, Wojtek i Kinga zrozumieli, iż prawdziwa miłość przetrwa każdą burzę, a ich wspólna historia dopiero się zaczyna.