— Czemu tak na mnie patrzysz? Nie chcę dzieci. Chyba nam nie jest źle we dwoje? — spytała męża Eliza.
Pierwszy promień słońca wślizgnął się do kuchni, przecinając podłogę, ścianę i blat stołu wąskimi pasami światła i cienia. Dotarł w końcu do zmęczonych, zaczerwienionych oczu Łukasza, rażąc je jak ostrze.
Przymknął powieki, ale choćby przez cienką skórę powiek czuł piekący blask. Odsunął się razem z krzesłem w stronę, gdzie słońce nie mogło dosięgnąć jego zmęczonych bezsennością oczu.
Słońce, jakby urażone, schowało się nagle za ścianę dziewięciopiętrowego bloku naprzeciwko. W kuchni zrobiło się ponuro i ciemno. Wtedy właśnie rozległ się długo wyczekiwany dźwięk otwieranego zamka. Łukasz wzdrygnął się, nasłuchując ostrożnych szmerów w przedpokoju, wstrzymując oddech.
Ciche kroki bosych stóp zamarły na chwilę, a potem zbliżyły się do kuchni.
— Łukasz? Nie śpisz? — spytała żona, a on usłyszał w jej głosie zaskoczenie i zakłopotanie.
— Gdzie byłaś? — zgrzytnął, rozchylając spierzchnięte usta.
Eliza nie odpowiedziała od razu. Gdyby się nie zawahała, może by uwierzył. Ale zastanawiała się kilka sekund.
— Byłyśmy z Kasią w kawiarni, potem… wróciłyśmy do niej. Przepraszam, trochę się upiłyśmy. Zasnęłam u niej — skłamała.
— Czemu nie zadzwoniłaś?
— Byłam pijana, mówiłam. Nie chciałam cię budzić — odpowiedziała już spokojniejszym tonem.
— Myślałaś, iż będę spał i nie zauważę, iż cię nie ma. — Łukasz nie patrzył na nią.
— O co ci adekwatnie chodzi? Wyszłyśmy, pogadałyśmy. Nie wolno mi się czasem oderwać? — podniosła głos, przechodząc do ataku.
— Czasem? — odwrócił się do niej.
Eliza zmrużyła oczy i spuściła wzrok.
— Jestem zmęczona, pogadamy później — powiedziała, ale gdy próbowała wyjść, Łukasz chwycił ją mocno za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Eliza krzyknęła, upadając na jego kolana, ale natychmiast poderwała się, próbując wyrwać rękę.
— Puść, bolisz mnie — syknęła.
Ale Łukasz tylko mocniej ścisnął jej nadgarstek.
— Złamiesz mi rękę! Puść! — Eliza patrzyła na niego z pogardą i rozpaczą.
— Byłaś z nim? Mów.
— Tak! Tak! — krzyknęła mu w twarz. — No i co, lepiej? Nienawidzę cię! Mam cię dość! — Szarpnęła się gwałtownie, a wtedy Łukasz puścił jej dłoń.
Zaskoczona Eliza odskoczyła, uderzając łokciem w framugę drzwi. Krzyknęła z bólu.
— Wynoś się — powiedział spokojnie Łukasz.
— Łukasz, daj mi chociaż…
— Wynoś się do niego, do diabła! Po rzeczy przyjdziesz później. — Oparł się plecami o ścianę, odchylił głowę i przymknął oczy, nie chcąc na nią patrzeć.
— No to pójdę! — Eliza wyszła z kuchni, masując obity łokieć. — Pożałujesz! Wyjdę, żeby nie widzieć twojej nudnej, znienawidzonej twarzy! — krzyknęła już z przedpokoju.
— Idź do… — Łukasz złapał ze stołu kubek i cisnął nim o ścianę.
Kawałki porcelany rozsypały się po podłodze z brzękiem.
Drzwi wejściowe zatrzasnęły się. Łukasz odwrócił się do stołu, oparł głowę na złożonych dłoniach i zastygł w bezruchu.
Słońce ponownie wyjrzało zza bloku naprzeciwko, znów rozświetlając kuchnię pasmami światła przez żaluzje. Smugi musnęły przygarbioną sylwetkę Łukasza, zdając się go pocieszać.
Siedział tak długo, w końcu wstał i wyszedł, depcząc po rozsypanych odłamkach. Wziął prysznic, ogolił się, zaparzył kawę. Było jeszcze wcześnie, więc poszedł do pracy pieszo, żeby się przewietrzyć i rozbudzić, zostawiając samochód pod blokiem.
Cały dzień czekał na telefon od Elizy. Miał nadzieję, iż zadzwoni, powie, iż zmusił ją do przyznania się do czegoś, czego nie było, iż naprawdę była u koleżanki. Tak, kochał ją i był gotów wybaczyć. Ale telefon nie zadzwonił.
Gdy wychodził z pracy, pożałował, iż nie ma samochodu. Niebo zasnuły chmury, w powietrzu unosiła się mżawka, zostawiając na twarzy nieprzyjemną wilgoć. Szedł do domu z nadzieją, iż Eliza wróciła, iż na niego czeka… Ale mieszkanie przywitało go pustką i ciszą.
Sprzątnął odłamki, wyjął z lodówki niedopitą butelkę wódki i wypił od razu szklankę. Żołądek zareagował skurczem. Poczekał, aż uśnie, przeszedł do pokoju, rzucił się na kanapę twarzą w dół i zasnął.
***
Pobrali się trzy lata temu. Żywiołowa, pełna życia Eliza urzekła go swoją spontanicznością. Nie była klasyczną pięknością, ale miała w sobie coś, co przyciągało mężczyzn. Na początku wszystko było idealne. Było mu z nią łatwo. Świat zdawał się kręcić wokół niej, gdy tylko pojawiała się w towarzystwie.
Gotować nie lubiła. I to mu choćby pasowało. Zaparzenie kawy i zrobienie kanapek na śniadanie nie wymagało talentu. Obiady jadał w barze przy pracy. Wieczorami często przychodzili do nich znajomi, przynosząc zakąski lub zamawiając pizzę.
W weekendy wylegiwali się w łóżku do południa, potem szli do kawiarni lub do przyjaciół, gdzie obiad przechodził w kolację. Taki styl życia Łukasza zadowalał… na jakiś czas. Ale potem przyjaciele zaczęli odchodzić, zakładać rodziny. Łukasz też próbował rozmawiać z Elizą o dziecku. Jaka to rodzina bez dzieci? Eliza tylko machała ręką, żartowała, iż mają jeszcze czas na pieluchy i płacz niemowląt.
— Czemu tak na mnie patrzysz? Nie chcę dzieci. Na razie. Chyba nam nie jest źle we dwoje? — spytała męża.
Rozmowy o dzieciach ją irytowały. Wściekała się i wychodziła na kilka godzin. Łukasz nie mógł sobie znaleźć miejsca, szukał jej. Po jednej takiej kłótni wstąpił do kawiarni napić się kawy i zobaczył żonę przy stoliku z młodI wtedy zrozumiał, iż prawdziwe szczęście nie przychodzi z przeszłości, ale czeka tam, gdzie serce otwiera się na nowe zaczynanie.