— Co tak na mnie patrzysz? No tak, nie chce dzieci. Czy nam źle we dwoje? — spytała Joanna męża.
Pierwszy promień słońca zajrzał przez okno kuchni. Przebijając się przez żaluzje, rozrysował podłogę, ścianę i blat stołu w pasy światła i cienia. Dotarł do twarzy Marcella i musnął jego zaczerwienione oczy.
Marcel przymknął powieki, ale choćby przez cienką skórę powiek czuł jaskrawe światło. Odsunął się razem z taborekiem w stronę, gdzie słońce nie sięgało. Jakby urażone, schowało się za ścianę dziewięciopiętrowego bloku naprzeci. W kuchni zrobiło się od razu ciemno i ponuro. Wtedy rozdał się długo wyczekiwany trzask otwieranego zamka. Marcel drgnął, wstrzymał oddech, nasłuchując ostrożnych szurgań w przedpokoju.
Ciche kroki bosych stóp zamarły na chwilę w pokoju, potem zaczęły zbliżać się do kuchni.
— Marcel? Nie śpisz? — spytała żona, jak mu się wydawało, zaskoczona i zmęczona.
— Gdzie byłaś? — zachrypiał, rozłączając spierzchnięte usta.
Joanna nie odpowiedziała od razu. Gdyby nie wahała się, może by uwierzył. Ale przez kilka sekund układała w głowie odpowiedź.
— W kawiarni z Kasią, potem… wpadłyśmy do niej. Przepraszam, trochę się upiłam, zupełnie straciłam rachubę. Zasnęłam u niej — skłamała.
— Dlaczego nie zadzwoniłaś?
— Mówiłam, byłam pijana. Nie chciałam cię budzić — odparła już spokojniej.
— Liczyłaś, iż będę spał i nie zauważę — rzucił Marcel, nie patrząc na nią.
— O co ci chodzi? Wykupiłyśmy się raz w życiu. Nie wolno? — podniosła głos, przechodząc do ataku.
— Raz w życiu? — odwró— Tak, raz w życiu! — krzyknęła Joanna, ale w jej głosie było już więcej łez niż złości, a Marcel w końcu opuścił głowę, wypuszczając jej dłoń, bo zrozumiał, iż czasem miłość to też umieć pozwolić odejść.