Gotuje dla ciebie, pierzę, sprzątam, ubieram. Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz?
Moje życie w małej wsi pod Krakowem zamieniło się w niekończący się koszmar. Ja, Kasia, od lat mieszkam pod jednym dachem z teściową, Bronisławą Janową, która zrobiła wszystko, by zmienić moje dni w piekło. Dzisiaj moja cierpliwość pękła: zadałam jej pytanie, które dręczyło mnie od lat: „Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz?”. Nie usłyszałam odpowiedzi, tylko lodowate milczenie i jej pogardliwe spojrzenie. Moja dusza pęka z bólu, a serce krzyczy z niesprawiedliwości.
Tego dnia, jak zwykle, sprzątałam dom. Odkurzyłam, zaczęłam myć podłogi, starając się doprowadzić wszystko do blasku. I wtedy Bronisława Janowa, wygodnie rozsiadła w swoim fotelu, z wyraźną przyjemnością rozsypała okruszki od herbatników prosto na świeżo umytą podłogę. Zamarłam, nie wierząc własnym oczom. Zrobiła to specjalnie i choćby nie próbowała ukryć swojej złośliwości.
— Mamo, po co to robisz? Przecież widziałam, iż specjalnie! — wykrzyknęłam, ledwo powstrzymując łzy.
Spojrzała na mnie z pogardą i rzuciła:
— Nic się nie stało, jeszcze raz posprzątasz! Nie umrzesz!
Z zadowolonym uśmiechem wróciła do swojej starej gazety, którą czytała już dziesiątki razy. Przełknęłam urazę, złapałam szczotkę i szufelkę i zaczęłam sprzątać za nią. Ale w środku wszystko we mnie wrzało. Wyszłam do drugiego pokoju, żeby nie wybuchnąć, a potem poszłam do ogrodu — praca na świeżym powietrzu przynajmniej trochę mnie uspokajała. Ale ból po jej słowach i czynach żarł mnie od środka jak trucizna.
— Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz? — nie wytrzymałam później, stojąc przed nią. — Czym zasłużyłam na takie traktowanie? Gotuję dla ciebie, pierzę, sprzątam, ubieram! Moja córka, Zosia, zawsze ci pomaga! Dlaczego tak mnie nienawidzisz?
Nawet się nie odwróciła. Ani słowa, ani spojrzenia — tylko lodowata obojętność. Wybuchnęłam płaczem, nie mogąc już dłużej się powstrzymywać. Skończywszy sprzątanie, zabrałam się za pranie, ale łzy same leciały po policzkach. Moje życie zamieniło się w niekończącą się karuzelę upokorzeń i nie wiedziałam, jak się z niej wyrwać.
Mój mąż, ojciec Zosi, zmarł wiele lat temu. Nasza córka miała wtedy zaledwie osiem lat. Zaraz po pogrzebie Bronisława Janowa oświadczyła:
— Zostaniesz u mnie! I choćby nie myśl o wyprowadzce. Nie chcę, żeby we wsi gadali, iż cię wyrzuciłam.
Zgodziłam się, bo nie miałam dokąd iść. U moich rodziców mieszkała siostra z dwójką dzieci i dla nas z Zosią nie było tam miejsca. Naiwnie wierzyłam, iż z czasem jakoś się dogadamy. Ale cudu nie było. Na ludzi Bronisława Janowa zachowywała się przyzwoicie, ale w domu, na osobności, znęcała się nade mną. Ciągle powtarzała, iż mam jej słuchać.
— Ale z ciebie beznadziejna! Komu ty potrzebna? Żaden facet na ciebie nie spojrzy, a jeszcze z dzieckiem! Będziesz mieszkać u mnie z Zosią, a jak umrę, dostaniesz dom. Ale jeżeli nie zrobisz wszystkiego, co każę, oddam go siostrzeńcom, a ty zostaniesz z niczym!
Bałam się jej gróźb i znosiłam to. Robiłam wszystko, żeby Zosia niczego nie brakowało. A Bronisława Janowa, która ma już ponad dziewięćdziesiąt lat, żyje sobie wygodnie. Zdrowie ma jak dąb, całą emeryturę wydaje na siebie, wymagając, żebym kupowała jej drogie produkty i wykwintne przysmaki. Już dawno zrozumiałam, iż popełniłam błąd, zgadzając się tu mieszkać. Te lata upokorzeń złamały mnie.
Moja Zosia kończy studia i niedługo wyjdzie za mąż za wspaniałego chłopaka. Będą mieszkać u niego, i szczerze mam nadzieję, iż jej życie ułoży się szczęśliwie. Ale tak bardzo boli mnie moja własna sytuacja, moje zmarnowane życie. Oddałam wszystko dla córki i teściowej, a w zamian dostałam tylko pogardę i samotność. Skąd mam wziąć siłę, żeby wyrwać się z tego piekła?