„Dlaczego mam wam dziękować? Przecież to wasze wnuczki!” – Synowa zburzyła naszą harmonię

newskey24.com 9 godzin temu

Dzisiaj piszę te słowa z ciężkim sercem. Nazywam się Wanda Nowak, mam sześćdziesiąt dwa lata i mieszkam w Poznaniu. Mam jednego syna – Marcina. Kilka lat temu ożenił się z Kingą. Dziewczyna wydawała się sympatyczna, z dobrego domu. Jako matka starałam się nie wtrącać – to ich życie, ich zasady, ich sprawy. Na początku widywałyśmy się z Kingą tylko przy okazji świąt. Nie narzucałam się, nie dawałam nieproszonych rad. Cieszyłam się, iż mój syn jest szczęśliwy.

Gdy urodziła się ich pierwsza córeczka, Zosia, sama zaproponowałam pomoc. Pamiętam, jak Kinga wyglądała na wyczerpaną, z podkrążonymi oczami. Przychodziłam po swojej zmianie w pracy i zajmowałam się malutką, żeby młoda mama mogła choć trochę odpocząć. Kinga nie prosiła – to ja się zgłosiłam. Nie było to dla mnie trudne, w końcu to moja wnuczka, moja krew.

Mama Kingi, nawiasem mówiąc, od samego początku nie kwapiła się z pomocą. Odwiedzała raz na kilka miesięcy, przynosiła pudełko czekoladek i wychodziła po godzinie. Żadnych pieluch, żadnych zmartwień, żadnych nieprzespanych nocy. Ale nie mówiłam ani słowa, żeby nie pokłócić się z Kingą. Myślałam – może nie może, może zdrowie nie pozwala, może praca. Znosiłam to.

Gdy przyszła na świat druga dziewczynka, Hania, stało się jeszcze trudniej. Kinga już nie dawała rady, zwłaszcza pod koniec ciąży. Wtedy bywałam u nich praktycznie codziennie – spacerowałam z Zosią, gotowałam, zmywałam naczynia, prasowałam ubranka. A potem… potem poprosili o niemożliwe.

Kinga miała wracać do pracy. A dzieci nie miały z kim zostać. I wiecie, co wymyślili? Poprosili, żebym wzięła urlop bezpłatny – „na swoje własne babcine wakacje”, jak to ujęła synowa – żebym zajmowała się wnuczkami, gdy oni będą pracować. Na początku odmówiłam. Ale Marcin, mój syn, tak błagał, iż serce mi zmiękło. I zgodziłam się.

Cały rok opiekowałam się wnuczkami. Czasem przywozili je chore – z gorączką, z kaszlem. Noce spędzałam bez snu, w dzień bawiłam, karmiłam, wyprowadzałam na spacery, prałam, leczyłam. Na jedzenie wydawałam własne pieniądze. Do apteki biegałam sama. Byłam tak zmęczona… Ale wciąż pomagałam, bo wierzyłam, iż rodzina to właśnie wzajemna pomoc.

Ostatnio wspomniałam o remoncie. Moje mieszkanie dawno potrzebuje odświeżenia – sufit się łuszczy, tapety odchodzą. Poprosiłam Marcina i Kingę o drobną pomoc – nie całą sumę, choćby część. Usłyszałam:
– Mamy dwójkę dzieci, mamo, nie damy rady. Brakuje nam pieniędzy.
A ja nie wytrzymałam:
– Przecież przez cały rok wam pomagałam, z własnej kieszeni wasze dzieci utrzymywałam! Może teraz chociaż trochę mnie wspomożecie?

Wtedy Kinga spojrzała na mnie zdziwiona i powiedziała:
– A dlaczego w ogóle mam ci dziękować? To twoje wnuczki. Powinnaś to robić!

Poczułam się, jakby ktoś mnie uderzył. Stałam, nie wierząc własnym uszom. A mama Kingi, ta, która zawsze stała z boku – to nie babcia? Dlaczego nikt nie ma do niej pretensji, iż nie pomaga?

Tego dnia podjęłam decyzję. Nie będę już ich „nianiową rezerwą”. Nie będę brała dzieci, kiedy są chore. Nie będę gotowała bigosu, prała skarpet i czytała bajek do północy. Jestem babcią, a nie pomocą domową. Też jestem człowiekiem. Mam swoje potrzeby, swoje pragnienia.

Teraz widuję wnuczki tylko wtedy, gdy mam na to ochotę. Syn oczywiście potem przyszedł, przepraszał, mówił, iż Kinga źle się wyraziła, iż była zdenerwowana. Ale to… To już nie ma znaczenia. Mnie wystarczy.

Sama uzbieram na ten remont. A niech teraz sami sobie radzą. Mam nadzieję, iż Kinga kiedyś zrozumie, iż wdzięczność to nie słabość. To szacunek. A bez szacunku nie ma prawdziwej rodziny.

Idź do oryginalnego materiału