Twoja mama wyjeżdża na cały miesiąc? W takim razie ja jadę do swojej — żona stała już z walizką w ręku.
Marta miała plan. Prostą jak dziecięce marzenie: wakacje z mężem nad morzem. Wojtek obiecał — w tym roku na pewno jedziemy. Bilety kupione, hotel zarezerwowany, walizki prawie spakowane…
— Marto, przepraszam — Wojtek patrzył w telefon, nie podnosząc wzroku. — W pracy pożar. Wszystko się odwala.
Serce ukłuło. Ale nie zaskoczeniem — tylko znanym rozczarowaniem. Po latach małżeństwa Marta przywykła: plany męża zawsze ważniejsze niż jej.
— Nic nie szkodzi — połknęła urazę. — To chociaż w domu odpocznę. Poczytam książki, posiedzę na balkonie.
Pierwszy raz od lat — cisza w domu! Kawa bez pośpiechu, ulubiony kryminał, zachód słońca za oknem. Los zdawał się wręczać jej prezent.
Ale los, jak się okazało, lubił czarny humor.
— Mama dzwoniła — Wojtek był uradowany. — Odwołała sanatorium. Po co wydawać, skoro ty jesteś wolna? A przy okazji mnie odwiedzi.
Halina Marecka. Kobieta z żelazną wolą i przekonaniem, iż świat istnieje, by jej służyć.
— Miesiąc? — głos Marty zadrżał.
— No właśnie! Świetnie, prawda? — Wojtek uśmiechał się jak dziecko, któremu wręczono loda.
A Marta nagle zobaczyła swoje wymarzone wakacje: dni w kuchni, niekończące się „przynieś-podaj”, rozkazujący ton teściowej i brak prawa do własnego zdania we własnym domu.
— Oczywiście, świetnie — skinęła głową.
Po trzech dniach Halina Marecka wjechała do ich mieszkania niczym czołg na okupowane terytorium.
— Marto, dlaczego cukier nie jest w tej puszce? — pierwsze słowa po „dzień dobry”.
— Mamo, wejdź, usiądź — Wojtek uwijał się wokół niej.
A Marta zrozumiała jedno: jej urlop zamieni się w miesięczny dyżur kelnerki.
— Barszcz ugotujesz? — Halina rozsiadła się w fotelu jak na tronie. — Tylko nie za kwaśny. I mięso musi być dobrze ugotowane.
Marta w milczeniu weszła do kuchni.
### **Nowe porządki**
Halina urządziła się w domu jak generał na zdobytych ziemiach. Pierwszego wieczoru stało się jasne: wakacje Marty oficjalnie odwołane.
— Marto, a gdzie macie normalne garnki? — teściowa grzebała w szafkach. — Te są jakieś małe. I dlaczego przyprawy nie są po alfabecie?
Marta w milczeniu przekładała słoiki. We własnej kuchni nagle stała się gościem.
— Mamo, nie przejmuj się — Wojtek przeglądał wiadomości. — Marta wszystko ogarnie.
Tak, oczywiście. Marta wszystko ogarnie. Jak zawsze.
Pod koniec tygodnia jej plan dnia wyglądał tak: pobudka o siódmej, śniadanie dla teściowej według specjalnego menu (nie za tłuste, nie za słone, nie za ostre), sprzątanie, gotowanie obiadu, podwieczorek, kolacja, zmywanie. W kółko.
— Jakaś jesteś ostatnio nieswoja — zauważył Wojtek. — Może witaminy by ci pomogły?
Witaminy? Nie potrzebowała witaminy C. Potrzebowała witaminy „Moje życie”.
### **Balkon — ostatnia ostoja**
Jedynym ratunkiem był balkon. Tam Marta mogła po prostu oddychać. Patrzeć w niebo. Myśleć.
— Marto! — głos teściowej przeciął ciszę. — Gdzie jesteś? Herbaty mi nalej!
— Już idę! — automatycznie odpowiedziała.
Ale nogi nie ruszały się. W głowie kołatała jedna myśl: **A co jeżeli nie pójdę?**
Myśl była tak zuchwała, iż aż ścięło jej dech.
— Marto! Nie słyszysz?!
— Słyszę — cicho powiedziała do pustego balkonu. — Bardzo dobrze słyszę.
I jednak poszła zrobić herbatę.
### **Punkt wrzenia**
— Marto — Halina siedziała w salonie jak sędzia na trybunie. — Jakaś jesteś ostatnio nieobecna. Ciągle uciekasz na ten balkon. Nie potrafisz się zachować wobec rodziny.
Rodziny? Marta zakrztusiła się powietrzem.
— Myślałam, iż przyjadę odpocząć — ciągnęła teściowa — a tu jakbym wróciła do swojej kuchni. Gotuj, sprzątaj, usługuj.
Marta zastygła ze ścierką w dłoni. Świat stanął na głowie. **Ona** jest w kuchni? **Ona** gotuje i sprząta? A kim w takim razie jest Marta?
— Przepraszam — jej głos brzmiał dziwnie spokojnie. — Ale to ja gotuję i sprzątam. Codziennie. Od dwóch tygodni.
— Marto! — oburzył się Wojtek. — Co ty mówisz?! Mama jest gościem!
Gościem. Który rządzi w cudzym domu od dwóch tygodni. Który zamienił gospodynię w służącą.
— Tak — skinęła głową. — Macie rację. Mama jest gościem. A kim ja jestem?
### **Przebudzenie**
Wieczorem, gdy Halina rozsiadła się przed telewizorem, Marta podeszła do męża:
— Wojtek, musimy porozmawiać.
— Poczekaj, najpierw wiadomości…
— **Teraz** — powiedziała twardo.
Wojtek zdziwiony spojrzał na żonę. W jej głosie słychać było nuty, których dawno nie słyszał.
— Słuchaj, jeżeli twoja mama odpoczywa u nas — mówiła cicho, ale każde słowo brzmiało jak uderzenie młota — to ja jadę odpocząć do swojej.
— Oszalałaś?! — Wojtek aż podskoczył. — A co z domem? A co z mamą?
— A co ze **mną**? — zapytała i poszła pakować walizkę.
W sypialni, składając ubrania, pierwszy raz od dwóch tygodni uśmiechnęła się. Prawdziwie.
Jutro pojedzie do mamy. Do kobiety, która nigdy nie traktowała jej jak służącej. Do domu, gdzie można siedzieć w ciszy z herbatą. Gdzie nikt nie krzyczy: „Marto, gdzie jesteś?”
— Ja też potrzebuję urlopu — powiedziała do swojego odbicia w lustrze.
A odbicie pierwszy raz skinęło głową.
### **Operacja „Ucieczka gospodyni”**
Następnego ranka Marta stała w przedpokoju z walizką. Halina, widząc ją w „mundurze uciekinierki”, otworzyła usta, jakby oznajmiła lot na Marsa.
— **Gdzie** się wybierasz?! — głos teściowej drżał z oburzenia.
— Do mamy. Odpocząć — spokojnie zapięła kurtkę.
— A kto będzie gotował śniadanie?! — Halina złapała się za serce. — A obiad?!
— Wojtek umie usmażyć jajecznicę — odparła niewA kiedy po tygodniu wróciła, Wojtek już stał w drzwiach z kwiatami i nowym, niepewnym spojrzeniem, w którym wreszcie dostrzegła coś, na co czekała latami – szacunek.