*Dzwonię, żeby otworzyć ci oczy…*
Krystyna siedziała przy kuchennym stole i zastanawiała się, co robić. *Nie mogę wybaczyć. Nie da się tak po prostu zapomnieć o zdradzie. Ale z drugiej strony, czy moje życie było aż takie złe? Mieszkanie w centrum Warszawy, wygodne życie. Nie mam prawa narzekać. A jednak…*
W szkole Krystyna była prymuską. Po prostu tak ją wychowali rodzice — iż wszystko trzeba robić najlepiej.
A Marek? Ledwo zdawał z trójek, tylko z matematyki miał piątki. Tam był mistrzem, wygrywał wszystkie olimpiady. Zawsze wyglądał niechlujnie, miał ten irytujący zwyczaj wtykania palców we włosy, gdy coś mu nie wychodziło. Trochę się garbił, a grube, rogowe okulary dodawały mu wyglądu kujona. Dziewczyny go nie interesowały — myślał tylko o wzorach i teorii.
Pewnego dnia ktoś przypadkiem go potrącił na przerwie — okulary spadły i potłukły się. Na lekcji mrużył oczy, próbując odczytać coś z tablicy. Wtedy Krystyna nagle zauważyła jego profil — jak u greckiego wojownika, z mocną linią szczęki, prostym nosem, wyraźnymi ustami i gęstymi rzęsami.
— Bez okularów wcale nie jest taki brzydki — szepnęła jej do ucha koleżanka, Agata.
Krystyna spuściła wzrok, ale po chwili znowu patrzyła na Marka. Po szkole podeszła do niego i powiedziała, iż bez okularów wygląda o niebo lepiej.
— A próbowałeś soczewek?
Nazajeszcie przyszedł do szkoły już bez okularów, ale też nie mrużył oczu. Krystyna domyśliła się, iż rodzice kupili mu soczewki.
— Lepiej? — zapytał na przerwie.
— O wiele — uśmiechnęła się.
Od tamtego dnia zaczęli się spotykać. On z pasją opowiadał o twierdzeniach, a ona patrzyła na niego z rozmarzeniem. Pomagała mu nadrobić zaległości z polskiego i literatury.
Dzięki wygranym olimpiadom miał otwarte drzwi na najlepsze uczelnie. Dla niego Krystyna zmieniła plany — zamiast studiować filologię w rodzinnym mieście, wyjechała do Warszawy, żeby być blisko niego.
Gdy studia dobiegały końca, rodzice naciskali, by wróciła. Straciła już nadzieję, iż zostaną razem. Ale w ostatniej chwili Marek oświadczył się, niezdarnie klękając na jedno kolano i podając pierścionek w pudełeczku, jak w starym romantycznym filmie.
Dostał się na doktorat, zaczął wykładać na uczelni. Dostali pokój w akademiku dla pracowników naukowych, z malutką kuchnią i łazienką.
Krystyna była przeciętną studentką — nie widziała dla siebie przyszłości poza pracą w szkole. Po półtora roku urodziła córeczkę i już nie wróciła do nauczania. Marek obronił doktorat, dostał prestiżową nagrodę za udowodnienie skomplikowanego twierdzenia. Ona została w domu, zajmując się dzieckiem.
Jego artykuły ukazywały się w międzynarodowych czasopismach. Zapraszano go choćby na wykłady do Oxfordu. Stopień doktora habilitowanego był kolejnym etapem jego kariery. Krystyna szczerze cieszyła się z jego sukcesów — w końcu miała w nich swój udział. Wyprowadzili się z akademika do mieszkania w śródmieściu.
Znajomi uważali ich małżeństwo za idealne, stawiali za wzór. Całe życie Krystyny kręciło się wokół Marka i córki, Alicji, która wyrosła na piękną kobietę i gwałtownie wyszła za mąż za obiecującego młodego malarza.
Ale wszystko runęło jednego dnia. Krystyna właśnie miała zacząć gotować, gdy zadzwonił telefon.
— Czy to żona Marka Kowalskiego? Dzwonię, żeby p— Tak, słucham — odpowiedziała, ale głos w słuchawce ciągnął dalej, rozdzierając jej serce słowami: “Twój mąż ma romans z moją córką, a teraz z młodą wykładowczynią — może czas otworzyć oczy?”