Czasem mam ochotę zatrzasnąć drzwi przed nosem swatom – ich bezczelność rujnuje mi życie.
W małym miasteczku pod Częstochową, gdzie stare płoty skrywają sekrety sąsiedzkich plotek, moje życie w wieku 33 lat zamieniło się w niekończące się przedstawienie dla swatów. Nazywam się Weronika i jestem żoną Krzysztofa, którego rodzice, Halina Stanisławowna i Jan Kazimierz, uczynili z mojego domu swoją stołówkę. Ich cotygodniowe wizyty, ich bezczelność i obojętność doprowadzają mnie do rozpaczy, a ja nie wiem, jak to zatrzymać, nie niszcząc przy tym rodziny.
**Rodzina, której chciałam dogodzić**
Kiedy wychodziłam za Krzysztofa, marzyłam o ciepłych rodzinnych spotkaniach, o dzieciach, o harmonii. Krzysiek jest dobry, pracowity i kochałam go całym sercem. Jego rodzice wydawali się zwyczajnymi ludźmi: prostymi, wiejskimi, z głośnym śmiechem i nawykiem mówienia wszystkiego wprost. Myślałam, iż się z nimi dogadam. Ale po ślubie ich „szczerość” zmieniła się w bezczelność, a ich wizyty stały się prawdziwą próbą.
Mieszkamy w małym mieszkaniu, które kupiliśmy na kredyt. Nasz synek, Staś, który ma trzy lata, jest centrum naszego świata. Pracuję jako menedżerka w lokalnej firmie, a Krzysiek jest mechanikiem samochodowym. Życie nie jest łatwe, ale dajemy radę. Jednak co niedzielę, jak w zegarku, swaci zjawiają się u nas, a mój dom staje się ich terenem. Nie dzwonią, nie uprzedzają – po prostu przychodzą, a ja, jak głupia, krzątam się, żeby ich nakarmić.
**Bezczelność bez granic**
Przychodzą z pustymi rękami, ale odchodzą najedzeni do syta. Halina Stanisławowna siada przy stole i rozkazuje: „Weronika, nalej mi barszczu, i niech będzie gęsty!” Jan Kazimierz domaga się mięsa i piwa, a ja biegam po kuchni jak kelnerka. Po ich wyjściu zostaje góra naczyń, okruchy na podłodze i pusty lodówka. Pewnego dnia policzyłam: w jednej wizycie zniknęło pół kilo schabowego, tuzin jajek i trzy litry kompotu. A oni choćby nie powiedzą „dziękuję” – dla nich to oczywistość.
Ale najgorsze jest ich podejście. Halina Stanisławowna krytykuje wszystko: to, jak gotuję, jak wychowuję Stasia, jak sprzątam. „Weronika, zupa za słona, a dziecko jakieś blade, źle go karmisz” – mówi, pałaszując moje dania. Jan Kazimierz przytakuje, a Krzysiek milczy, jakby to było w porządku. Próbowałam delikatnie napomknąć, iż jest mi ciężko, ale świekra tylko macha ręką: „Jesteś młoda, musisz się starać”. Ich bezczelność to jak trucizna, która powoli zatruwa mi życie.
**Milczenie męża**
Próbowałam rozmawiać z Krzysztofem. Po kolejnej wizycie swatów, gdy zmywałam naczynia do północy, powiedziałam: „Krzyś, oni przychodzą jak do restauracji, a ja nie daję już rady”. Wzruszył tylko ramionami: „Mamo to przecież rodzice, oni tak mają. Nie rób z tego problemu”. Jego słowa były jak cios. Czyżby nie widział, iż jestem na krawędzi? Kocham go, ale jego milczenie sprawia, iż czuję się samotna we własnej rodzinie. Mam wrażenie, iż walczę nie tylko ze swatami, ale i z nim.
Staś, mój maluch, już zauważa moje napięcie. Pyta: „Mamo, dlaczego jesteś smutna?” Uśmiecham się, ale w środku wszystko krzyczy. Chcę, żeby mój syn dorastał w domu pełnym miłości, a nie irytacji. Ale każda wizyta swatów to stres, którego nie potrafię ukryć. Czasem marzę, żeby trzasnąć im drzwiami przed nosem, ale boję się: co powie Krzysiek? Co pomyślą sąsiedzi? I jak będę żyła z tym poczuciem winy?
**Ostatnia kropla**
Wczoraj swaci znów przyszli. Gotowałam trzy godziny: barszcz, kotlety, sałatkę, placek. Jedli, chwalili, ale ani słowa podziękowania. Kiedy poprosiłam Halinę Stanisławownę, żeby pomogła mi pozmywać, prychnęła: „Ja co, służąca? Ty jesteś gospodynią, więc się staraj”. Krzysiek milczał, a ja poczułam, iż coś we mnie pękło. Nie chcę już być ich kucharką, ich sprzątaczką, ich cieniem. Mój dom to nie ich jadalnia, a ja nie jestem ich służącą.
Postanowiłam postawić ultimatum. Powiem Krzysztofowi: albo pogada z rodzicami, albo przestanę ich przyjmować. Niech przychodzą z jedzeniem, niech pomagają, albo niech w ogóle nie przychodzą. Wiem, iż to wywoła awanturę. Halina Stanisławowna nazwie mnie niewdzięczną, Jan Kazimierz będzie burczał, a Krzysiek pewnie się obrazi. Ale nie mogę dłużej żyć w tej niewoli.
**Moje wołanie o wolność**
Ta historia to moje wołanie o prawo do bycia panią własnego życia. Swaci pewnie nie rozumieją, jak ich bezczelność mnie niszczy. Krzysiek może i mnie kocha, ale jego milczenie czyni mnie samotną. Chcę, żeby mój dom był moim, żeby Staś widział szczęśliwą mamę, żebym mogła oddychać swobodnie. W wieku 33 lat zasługuję na szacunek, choćby jeżeli będę musiała zatrzasnąć drzwi przed swatami.
Nie wiem, jak potoczy się moja rozmowa z Krzysztofem, ale wiem, iż nie ustąpię. Niech to będzie walka – jestem gotowa. Moja rodzina to ja, Krzysiek i Staś, i nie pozwolę, żeby ktokolwiek zamienił mój dom w ich jadłodajnię. Niech ich puste ręce zostaną przy nich, a ja odzyskam swoją godność.