Miałaś może taką sytuację, iż córka zostawiła ojca jak niepotrzebny grat? To bolesna prawda. Jan Nowak nigdy nie wyobrażał sobie, iż skończy w obcym domu opieki, pilnowany przez pielęgniarki, otoczony duszami porzuconymi przez własne dzieci. Wierzył, iż zasłużył na więcej: szacunek, trochę ciepła, odrobinę spokoju. W końcu całe życie ciężko pracował, utrzymywał rodzinę, budował swój świat wokół jedynego szczęścia żony Elżbiety i córki Kingi.
Z Elą przeżyli ponad trzydzieści lat, trzymali się jak łyse konie. Po jej śmierci cztery lata temu dom stał się zimny, zbyt cichy. Jedyną pociechą była Kinga i wnuczka Zosia. Pomagał, jak mógł: opiekował się dzieckiem, przekazywał emeryturę na zakupy, pilnował domu, gdy córka i zięć wychodzili lub pracowali. Aż nagle wszystko się zmieniło.
Kinga zaczęła krzywo na niego patrzeć, gdy kręcił się po kuchni. Jej irytował jego kaszel. Tato, ty już żyłeś dość, daj innym żyć! powtarzała jak mantrę. Coraz częściej mówiła o komfortowym domu z lekarzami i telewizorem. Jan się opierał.
Kinga, to moje mieszkanie. jeżeli jest wam ciasno, idźcie do teściowej. Mieszka sama w trzypokojowym.
Wiesz dobrze, iż się nie lubimy. I nie zaczynaj znowu! odparła.
Chcesz tylko przejąć mieszkanie. Zamiast wyrzucać ojca, weź się do roboty!
Nazwała go egoistą, zagroziła, iż znajdzie rozwiązanie. Tydzień później spakował walizkę. Nie z chęci, ale bo nie wytrzymał bycia intruzem we własnym domu. Wyszedł bez słowa. Kinga promieniała. Jeszcze chwilę, a wyniosłaby go na rękach.
W domu seniora dali mu wąski pokój z oknem i starą telewizją. Jan spędzał dni w ogrodzie, pod niebem, wśród innych zapomnianych jak on.
Dzieci was tu zostawiły? spytała go pewnego dnia sąsiadka z ławki.
Tak, córka uznała, iż zawadzam odparł, tłumiąc łzy.
Mnie też. Syn wybrał żonę. Wyrzucili mnie. Nazywam się Halina.
Jan. Miło mi.
Zostali przyjaciółmi. Z bólem było lżej we dwoje. Minął rok. Kinga nigdy nie zadzwoniła. Nigdy nie przyjechała.
Pewnego dnia, gdy czytał, porwał go znajomy głos.
Panie Janie? Nie spodziewałam się pana tu spotkać zdziwiła się była sąsiadka, Krystyna, lekarz odwiedzający pacjentów.
No cóż. Rok już minął. Nikt mnie nie chce. Ani słowa.
Dziwne Kinga mówiła, iż kupił pan dom na wsi, żeby odpocząć.
Wolałbym niż gnić za tymi kratami.
Krystyna pokręciła głową, zaniepokojona. Po obchodzie wróciła. Ich rozmowa nie dawała jej spokoju. Dwa tygodnie później złożyła propozycję:
Panie Janie, dom mojej mamy na Mazurach stoi pusty. Odeszła rok temu, sprzedaliśmy rzeczy. Dom solidny, obok las i jezioro. jeżeli pan chce, jest pański. Tam nie wrócę, a sprzedaż to łamanie serca.
Jan płakał. Obca kobieta ofiarowała mu to, czego własna córka odmówiła.
Mogę o coś prosić? Jest tu kobieta Halina. Też nikogo nie ma. Chciałbym, żebyśmy pojechali razem.
Oczywiście uśmiechnęła się Krystyna. jeżeli się zgodzi, nie ma problemu.
Jan pobiegł do Haliny:
Pakuj się! Jedziemy! Dom na Mazurach, świeże powietrze, wolność. Będzie dobrze. Po co tu siedzieć?
No to jazda! Na nowe życie!
Spakowali się, kupili zapasy. Krystyna zawiozła ich sama, nie chcąc, by jechali autobusem. Jan przytulił ją mocno, nie mogąc wyrazić wdzięczności. Szepnął: Niech pani nie mówi Kindze. Nie chcę o niej słyszeć.
Krystyna się uśmiechnęła, skinęła głową. Nie zrobiła nic nadzwyczajnego. Po prostu zachowała się po ludzku. A to dziś prawie bohaterstwo.