**Zwój osobisty – Dziennik Emilii**
Z rana, jak zwykle, Emilia postawiła czajnik na stół, choć blat lśnił czystości. Codzienny rytuał. Wojciech już dawno był w pracy, choćby nie pożegnał się, jak to robił w ostatnich miesiącach. Tylko trzask drzwi i cisza. Kiedyś zawsze wpadał do kuchni, całował ją w policzek, mówił coś czulego. A teraz? Teraz żyli jak obcy ludzie pod jednym dachem.
Czajnik zagwiazdował. Emilia nalała wrzątku do ulubionej filiżanki w róże – ta sama, którą dostała od Wojtka na pierwszą rocznicę ślubu. Trzydzieści dwa lata temu. Boże, jak ten czas lepiej…
— Mamo, gdzie mój granatowy sweter? — do kuchni wpadła Kinga, starsza córka. Mając dwadzieścia osiem lat, wciąż mieszkała z rodzicami, oszczędzając na wynajmie. — Moja sprawa, żeby się wyprał!
— Suszy na balkonie. Kinga, może jednak czas się wyprowadzić? Jesteś już dorosła…
— Mamo, nie zaczynaj! I tak mam w głowie jak w ulu. — Kinga nalała sobie kawę z tureckiego dzbiera, który Emilia przygotowała wcześniej. — A tak w przypadku, tato ostatnio dziwny jest. Wczoraj cały wieczór szeptał przez telefon, a jak wszedłam, od razu się zaciął.
Emilia drgnęła. Ona też to zauważyła. I nie tylko wczoraj.
— Może istotny projekt w pracy — skłamała, sama i córce.
— Daj spokój, mamo! Jaka praca o jedenastej? Nie jest przecież chirurgiem. — Kinga wzruszyła ramionami i pobiegła się.
Emilia została sama z myślami. Wojtek naprawdę się zmienił. Kiedyś opowiadał jej wszystko: o pracy, kolegach, planach na weekendy. Teraz milczał, jakby połknął język. A telefon chował jak użytkownik z kartkówką przed nauczycielem.
Wieczorem postanowiła przygotować jego ulubione kotlety schabowe. Może przy kolacji pogadają od serca, jak dawniej. Kinga poszła do przyjaciółki, dom był pusty. Idealna chwila na szczerą rozmowę.
Wojciech wrócił późno, koło dziewiątej. Emilia zdążyła się zaniepokoić, dzwoniła kilka razy, ale nie odebrał.
— Byłeś? Martwiłam się! — spotkała go w przedpokoju.
— Z pracy byłem. Pilny raport. — choćby na nią nie spojrzał, od razu skierował się do łazienki.
— Wojtek, zrobiłam kotlety schabowe, twoje ulubione. Zjemy razem?
— Nie chce mi się. Jestem skołowany. — Głos zza drzwi brzmiał głucho.
Emilia stała w korytarzu, wreszcie wróciła do kuchni. Kotlety się studziły na patelni. Usiadła przy stole, nalała herbaty i rozpłakała się. Cicho, by mąż nie usłyszał.
Gdy Wojciech wyszedł z łazienki, minął kuchnię, choćby nie zerknął. Emilia usłyszała, jak zatrzaskuje się zamek w sypialu. Zamknął się. Po raz pierwszy od trzydziestu dwóch lat małżeństwa.
Noc spędziła na kanapie w salonie, myśląc. O czym? O tym, kiedy się to zmieniło. O tym, dlaczego stali się obcy. O tym, iż może czas na coś radykalnego.
Raniutko Wojciech wyszedł do pracy jeszcze wcześniej niż zwykle. Emilia choćby nie słyszała, jak się szykował. Obudził ją dopiero trzask drzwi.
— Mamo, co się stało? Dlaczego spałaś na sofie? — Kinga stanęła w drzwiach w szlafroku, zalaną twarzą i porozrzucanymi włosami.
— Tylko bolały mnie plecy. Miękko lepiej. — Emilia wstała, zaczęła składać koc.
— Mamo, nie kłam. Nie jestem ślepa. Pokłóciliście się z tatą?
— Kinga, to nie twoja sprawa. Idź zjedz śniadanie.
— Jak to nie moja? Tu mieszkam! I widzę, co się dzieje! — Córka usiadła obok. — Mamo, powiedz. Może pomogę.
Emilia spojrzała na nią. Dorosła, zaradna. Może warto się komuś zwierzyć?
— Z tatą… staliśmy się obcy, Kinga. Ukrywa się przede mną, nie rozmawia. A ja nie wiem, co robić.
— A próbowałaś poważnie z nim porozmawiać?
— Próbowałam. Udawał głuchego albo zmieniał temat.
— Może ma kogoś? — Kinga powiedziała to cicho, ale Emilia usłyszała.
Ta myśl przychodziła jej do głowy, ale gwałtownie ją odpędzała. Wojtek nie taki. Zawsze był rodzinny, uczciwy. Chociaż… ludzie się zmieniają.
— Co ty pleciesz — machnęła ręką.
— Mamo, jestem dorosła. Wiem, iż między mężczyzną a kobietą może się różnie potoczyć. Zwłaszcza po tylu latach.
Emilia wstała, poszła do kuchni przygotować śniadanie. Kinga podążyła za nią.
— Wiesz co ci powiem, mamo? jeżeli tato się tak zmienił, iż choćby z tobą nie rozmawia, może warto pomyśleć o… rozwodzie.
— Kinga! — Emilia odwróciła się gwałtownie. — Jak możesz tak mówić?
— A co? Żyć z kimś, kto cię olewa? Udaje, iż ciebie nie ma? To nie życie, tylko udręka!
— Byliśmy razem trzydzieści dwa lata!
— I to ciekawe? jeżeli dla niego nic nie znaczą, po co tobie?
Emilia zamyśliła się. Córka miała rację. Jaki sens tkwić w czymś, czego już nie ma? Ale czy to nie straszne – zaczynać od nowa w pięćdziesiąt cztery lata?
Wieczorem zdecydowała. Czekała na powrót Wojtka i od razu podeszła.
— Wojtek, musimy porozmawiać.
— O co chodzi? — choćby nie podniósł wzroku znad telefonu.
— O nas. O naszym małżeństwie. O tym, co się dzieje.
— Nic się nie dzieje. — Spróbował przejść obok, ale Emilia zagrodziła drogę.
— Stój! Rozmawiam z tobą!
Wojciech w końcu na nią spojrzał. W oczach miał zmęczenie i coś jeszcze. Złość? A może winę?
— Emilio, nie teraz. Jestem padnięty.
— Wojtek, ty zawsze jesteś padnięty, gdy chodzi o naszą rozmowę. Ale ja już nie mogę tak żyć! Staliśmy się obcy! Unikasz mnie, nie odzywasz się, śpisz osobno…
— A czego chcesz usłyszeć? — Wojciech nagle wybuchnął. — Że wszystko gra? Że jesteśmy szczęśliwą rodziną? Przecież nie mamy już ze sobą nic wspólnego! Zmęczyły mnie twoje wymówki, ciągłe narzekanie, niezadowolenie!
— *Ja* jestem niezadowolona? — Emilia poczuła, jak krew zaczyna wrzeć. — Trzydzieści dwa lata ci służyłam! Gotowałam,”Trzy miesiące później, siedząc w kawiarni na Starym Mieście, sącząc gorącą czekoladę i śmiejąc się z nowej koleżanki z kursu tańca, Emilia po raz pierwszy od lat poczuła, iż oddycha pełną piersią.”