**Dziennik, 15 kwietnia**
„Co ty kurde grzebiesz w moim laptopie?” – Rafał stanął nad Zosią. Nigdy nie widziała go takiego…
Zosia wróciła ze szkoły i już w przedpokoju poczuła ciężki zapach alkoholu. Z pokoju dochodziło głośne chrapanie. Ojciec znów pijany. Przeszła prosto do kuchni.
Mama stała przy zlewie i obierała ziemniaki. Usłyszała kroki, odwróciła się. Zosia od razu zauważyła jej spuchniętą, czerwoną policzk.
– Mamo, uciekajmy od niego. Ile można to znosić? Kiedyś cię zabije – powiedziała ze złością.
– Dokąd pójdziemy? Komu my potrzebni? Mieszkania nie stać nas wynająć. Nie bój się, nie zabije mnie. Tchórz jest. Tylko przede mną macha pięściami.
Rano Zosia obudziła się od dziwnych dźwięków. Wstała i zajrzała do kuchni. Ojciec stał przy kuchence, przechylając głowę do tyłu, pił prosto z dziobka czajnika. Zosia patrzyła jak urzeczona na jego poruszającą się gwałtownie jabłko Adama. W górę, w dół. Słyszała, jak woda bulgocze w jego gardle. „Niech się zakrztusi! Proszę, niech się zakrztusi!” – pomyślała z nienawiścią.
Ale ojciec nie zakrztusił się. Postawił czajnik, chrząknął z zadowoleniem, spojrzał na nią zaczerwienionymi oczami i przeszedł obok do łazienki.
Zosia wzdrygnęła się na myśl, iż mama naleje wodę z kranu do tego czajnika, choćby go nie wypłukawszy. Wzięła go i długo szorowała gąbką, obiecując sobie, iż nigdy więcej nie naleje wody, nie umywszy go wcześniej.
Na ferie zimowe Zosia z klasą pojechała na trzy dni do Gdańska. Gdy wróciła, mama leżała w szpitalu.
– To on cię tak? – spytała ostro, widząc jej zabandażowaną głowę.
– Nie, co ty. Poślizgnęłam się, na ulicy ślizgo.
Ale Zosia wiedziała, iż mama kłamie.
Od częstych urazów głowy mama miała nadciśnienie. Pół roku później dostała udaru i zmarła. Ojciec płakał pijanymi łzami na stypie, raz żałując przedwczesnej śmierci ukochanej Ani, raz przeklinając ją za to samo.
Mówił, iż Zosia jest w nią cała, groził, iż jeżeli też go opuści, zabije ją. Zosia ledwie doczekała końca szkoły. Na studniówkę nie poszła. Następnego dnia cicho odebrała świadectwo w sekretariacie. Gdy ojciec był w pracy, spakowała rzeczy i uciekła z domu.
Ojciec dawał pieniądze na zakupy, a Zosia część chowała. Czasem choćby wyciągała mu z kieszeni, gdy spał. Nie dużo, ale jakoś przeżyje. Dawno postanowiła, iż wyjedzie, znajdzie pracę, a uczyć się będzie zaocznie.
Nie bała się, iż ojciec będzie jej szukać. Policja, sąsiedzi wiedzieli o jego pijaństwie, nie pomogą. Wyjechała do Warszawy, wynajęła zaniedbane, ale tanie mieszkanie na obrzeżach, zatrudniła się w „Kurczaku Express”. Pomogli jej z dokumentami, lekarstwami, choćby jedzenie dawali za darmo…
Zapisała się do technikum na zaoczne. Gdy w „Kurczaku” dowiedzieli się, iż uczy się na księgową, postawili ją przy kasie.
Chłopaki próbowali się do niej zalecać. „Najpierw wszyscy są mili, czuli, a potem zaczynają pić albo zdradzać. Nie wiem, co gorsze. Nie wierz ich słodkim słówkom, córeńko. Bądź ostrożna. Ja też byłam ładna. Ojciec nie pił, gdy się poznaliśmy. Kochaliśmy się. A gdzie to wszystko poszło?” – mawiała mama.
Zosia zapamiętała jej słowa, nie odpowiadała na zaloty. Wystarczająco widziała w domu.
Mama w dzień wypłaty szła do sklepu i kupowała najpotrzebniejsze rzeczy: makaron, cukier, kaszę, konserwy, żeby starczyło na długo. Ojciec przepijał pieniądze, ale w domu zawsze było co jeść, choć skromnie. Teraz Zosia robiła tak samo.
Szła do domu z ciężkimi torbami. Naprzeciw szedł chłopak, wpatrzony w telefon. Zosia miała nadzieję, iż ją zauważy i obejdzie. Ale wpadł na nią.
– Przepraszam – powiedział, odrywając wzrok od ekranu.
Zosia chciała burknąć, żeby patrzył, gdzie idzie. Ale zobaczyła jego szczere, miłe spojrzenie i zawstydziła się.
– Nic się nie stało, sama jestem winna – uśmiechnęła się.
Chłopak zaproponował pomoc. Zosia zawahała się, ale oddała mu torbę. Nie może być złym człowiekiem z takim uśmiechem. Poznali się. Rafał zaniósł jej zakupy pod drzwi, ale nie pozwoliła mu wejść do środka.
Następnego dnia przyszedł do „Kurczaka”. Mówił, iż to przypadek, ale Zosia była pewna, iż specjalnie. Zaczęli się spotykać.
Rafał przyznał, iż jest po rozwodzie, ma małą córeczkę, którą uwielbia. Zostawił żonie mieszkanie, sam mieszkał u kolegi. Opowiadał, iż ożenił się głupio.
– Po prostu nie umieliśmy żyć razem. Okazało się, iż nic nas nie łączy. Czasem przez dni nie rozmawialiśmy.
Mówił dużo o córce, i Zosia pomyślała, iż takiemu człowiekowi można ufać. Po miesiącu Rafał zaproponował wspólne mieszkanie.
– Wynajmijmy normalne mieszkanie bliżej centrum. W dwójkę łatwiej.
Zosia się zgodziła. Była w siódmym niebie. Wreszcie będzie miała rodzinę. Wyprowadzili się do przestronnego mieszkania, skromnie świętowali nowy etap. O przyszłości, ślubie, Zosia nie myślała. Rafał często mówił o dzieciach, iż na pewno będą mieli syna i córkę. A Zosia wierzyła, iż tak będzie.
Rafał od razu zapłacił czynsz za dwa miesiące z góry. A trzeciego miesiąca przeprosił i poprosił, by zapłaciła Zosia.
– Rozumiesz, córka ma urodziny. Nie wyliczyłem, kupiłem jej drogi prezent, jeszcze alimenty…
Jakie mogły być wątpliwości? Zosia bez zastanowienia zapłaciła. Co miesiąc pojawiały się nowe powody: córka zachorowała, rodzice potrzebowali pomocy… I teraz to ona płaciła za mieszkanie. W końcu byli rodziną, choć nieoficjalną.
Gdy dowiedziała się, iż jest w ciąży, od razu powiedziała Rafałowi. Nie podniósł jej z radości, nie kręcił się po pokoju, jak to bywa w filmach, tylko skinął obZosia spojrzała na swojego syna śpiącego w inkubatorze i pomyślała, iż teraz, gdy ma go dla siebie, już nigdy nie pozwoli, by ktokolwiek zranił ich oboje.