Cisza, która trwa

newsempire24.com 4 dni temu

Cicho, jak jest
Gdy Bogna powiedziała „mam dość milczenia”, nie krzyczała. Po prostu odłożyła łyżkę na stół, spojrzała przez okno i wypowiedziała to — spokojnie, niemal zwyczajnie. Jak mówi się „trzeba wynieść śmieci” albo „zapomniałam kupić mleko”. Bez histerii, ale tak, iż w pokoju nagle zrobiło się głucho, jakby ktoś wyłączył dźwięk.

Krzysztof podniósł wzrok znad telefonu, ale nie od razu zrozumiał, co się stało. Słyszał jej głos, ale sens dotarł do niego z opóźnieniem, jak dźwięk zza tafli wody. Spojrzał na nią, potem znowu na ekran — jakby między nimi była szyba, przez którą nic nie widać.

— O czym mówisz?

— O nas. O tym, jak żyjemy. Cicho.

Nie odpowiedział. Znów wpatrzył się w ekran. Przemknęła mu myśl: „znowu”. Choć „znowu” nie było. Ona milczała długo. Bardzo długo. I wiedział o tym, ale udawał, iż nie zauważa. Wygodnie. Bez kłótni. Bez ciszy. Tylko teraz ta cisza stała się wieczna.

Żyli razem siedem lat. Było wszystko: wyjazdy, sprzeczki, głupie filmy, przyjaciele, remonty. Kłócili się o drobiazgi, godzili nocą w kuchni, dzielili tort na pół, mówili jednym głosem bzdury. A potem — jakby ktoś wyciszył dźwięk. Nie od razu. Stopniowo. Najpierw nie dosłuchiwali. Potem — nie domawiali. Przestali do siebie dzwonić w ciągu dnia. Potem przestali pytać „jak minął dzień”. W końcu po prostu żyli. Czysta kuchnia, włączony czajnik, rachunki na stole. Bez smaku. Bez powodu. Bez „my”.

— Nie słyszę siebie, Krzysiu. — Wciąż patrzyła przez okno. — Jakbym nie istniała.

Chciał powiedzieć coś ważnego. Że słyszy. Że to nie tak. Że tylko zmęczony, tylko zapracowany. Że kocha, tylko zapomniał języka. Ale słowa nie przychodziły. Nie dlatego, iż nie kochał — tylko dlatego, iż dawno nie mówił na głos. I odzwyczaił się od słuchania siebie.

Bogna wstała, postawiła kubek w zlewie. Potem założyła kurtkę. Wzięła klucze. Wyszła. Nie zatrzymywał jej. choćby nie wiedział, czy powinien. A to było najstraszniejsze. Nie jej kroki w stronę drzwi, nie dźwięk zatrzasku, ale to, jak łatwo to się stało. Bez krzyku. Bez „zostań”. Zbyt łatwo, jakby nic ważnego się nie traciło.

Szła ulicą, a śnieg skrzypiał pod stopami, niczym w filmie. Ludzie wokół szli szybko, nikt na nikogo nie patrzył. Bogna zatrzymała się na światłach i po raz pierwszy od dawna poczuła się na miejscu. Nie w sensie „gdzie trzeba”, ale po prostu — tu i teraz. Ani w przeszłości, ani w wyobrażeniach. To był dziwny, cichy spokój, jakby ciało wreszcie dogoniło duszę.

Tego wieczoru nie poszła ani do koleżanki, ani do matki. Po prostu błądziła po mieście, skręcając tam, gdzie nogi ją niosły. Wstąpiła do piekarni, gdzie kiedyś często siedzieli z Krzysztofem. Kupiła sobie drożdżówkę z makiem. Usiadła przy oknie, choćby nie zdejmując kurtki. Pachniało cynamonem, wanilią i czymś dawno zapomnianym. Po raz pierwszy od lat nie miała ochoty niczego analizować, tłumaczyć, rozprawiać. Chciała tylko przeżyć ten wieczór. Samą dla siebie. Bez roli. Bez obserwatorów.

Krzysztof napisał do niej po dwóch dniach. Bez patosu. Zwyczajnie: „Gdzie jesteś?”. Jakby od niechcenia, jakby nie z tęsknoty, ale z przyzwyczajenia. Odpowiedziała: „Żyję”. Bez kropki. Bez emocji. Ot, tak. On już nie pisał. I ona nie czekała. Nie dlatego, iż nie chciała — ale dlatego, iż po raz pierwszy poczuła: można przestać czekać.

Minęły dwa tygodnie. Potem miesiąc. Wynajęła mieszkanie na obrzeżach, z dużymi oknami i widokiem na parking, gdzie o świcie krzyczały mewy. Zaczęła robić poranne spacery — nie dlatego, iż trzeba, ale dlatego, iż ciało domagało się ruchu. Wypracowała nawyk zapisywania w notesie trzech zdań dziennie. Nie o uczuciach. Tylko — co zobaczyła. Kto się uśmiechnął. Gdzie cicho. Jakie ręce miała kasjerka. Czym pachniał tramwaj. To był jej sposób, by być tu i teraz, gdzie wszystko działo się po raz pierwszy, bez nawyków, bez Krzysztofa.

Czasem myślała o Krzysztofie. Bez złości. Bez tęsknoty. Po prostu — jak o człowieku, z którym kiedyś zgrała oddech. Z którym oglądali te same filmy, śmieli się z tych samych drobiazgów. A potem każdy patrzył w swój ekran. Z którym było. Z którym stało się. I skończyło. Bez dramatu. Bez finału. Bez wielkich słów. Po prostu, jak bywa. Jak cichnie piosenka w pokoju, gdy nikt nie wciska „powtórz”. Cicho, jak jest.

Czasem nie trzeba „wróć”, „zrozum” ani „usłysz”. Czasem wystarczy przestać czekać, iż ktoś powie za ciebie. I zacząć mówić sama. Choć niepewnie. Choć nie od razu. Ale na głos. By znów siebie usłyszeć. By być.

Idź do oryginalnego materiału