Ciepło obcej duszy: historia w wiejskim domku
Krzysztof postawił ciężkie wiadra z wodą na ławce w sieni u babci Pelagii i już miał wychodzić, ale staruszka mocno chwyciła go za rękaw, niemym gestem wskazując na drzwi chaty. Posłusznie wszedł za nią i usiadł na szerokiej ławce przy wejściu, czekając, aż coś powie.
Pelagia, nie odzywając się ani słowem, wyjęła z pieca żeliwny garnek, spojrzała na stary zegar na ścianie, jakby przypominając, iż pora obiadu, i nalała do głębokiej miski aromatyczny żur z zakwaszonej kapusty. Dodała do niego kawał słoniny, cebulę i pajdę razowego chleba z chrupiącą skórką. Zastanowiła się przez chwilę, po czym postawiła na stole butelkę bimbru. Jej zgarbione plecy, owinięte wełnianą chustą, wydawały się kruche, ale w filcowych butach poruszała się pewnie, mimo gorąca w izbie.
Krzysztof, zniżając głos, odezwał się:
— Żur zjem z przyjemnością, ale picia — daruj, babciu. Przysiągłem, iż ani kropli więcej do ust nie wezmę. Całowałem ikonę, obiecałem księdzu. Po tamtym razie, gdy się upiłem i zacząłem zazdrościć Kasi, narobiłem awantury w świetlicy — sam nie wiem, jak nie wylądowałem za kratkami. Za połamane krzesła musiałem zapłacić niemałą sumę. Mama mówiła, iż ci plecy bolą, więc przyszedłem przynieść wody. Zjem teraz, narąbię drewna, a może jeszcze coś znajdziesz do roboty. Jak tylko mama widzi, iż siadam do telewizora, zaraz wymyśla mi zajęcie, jakby z powietrza je brała.
Krzysztof roześmiał się z własnego żartu, ale natychmiast zakrztusił się żurem. Pelagia, nie tracąc czasu, zaczęła klepać go po plecach swoimi drobnymi pięściami, jakby wbijała gwoździe w deskę. Chłopak, odchrząknąwszy, wrócił do jedzenia żuru ze słoniną i cebulą, po czym, przebiegle mrużąc oczy, zapytał:
— Babciu, a jak ty śpisz? Plecy się prostują, czy leżysz jak łuk?
Pelagia spojrzała na niego swoimi jasnymi, niebieskimi oczami, w których błysnął uśmiech, i machnęła ręką, jakby odganiając pytanie.
— Ale widzę, iż w młodości byłaś pięknością! — ciągnął Krzysztof, wskazując na stare zdjęcie na ścianie. — Włosy gęste, brwi jak dwie tęcze nad czołem, a oczy — niby gwiazdy w nocy. Moja Kasia też ślicznotka! Chcesz, żym ci wymienił jej zalety, a ty będziesz zginać palce? Tylko boję się, iż palców zabraknie: piękna, postawna, skromna, dobra, pracowita, porządna, oszczędna, śpiewa jak słowik, tańczy — iż aż oczy bolą, niechciarska, nie była zamężna, nie pije, nie pali, po cudzych podwórkach się nie włóczy. No co, babciu, skończyły się palce?
Krzysztof zauważył, jak oczy Pelagii rozbłysły śmiechem. Jej pierś zaczęła drżeć, ale głosu nie było — tylko ciepło w spojrzeniu.
— Ależ ty masz oczy, babciu, jasne, żywe, jakby nie twojego wieku! — zachwycił się. — Kasię znasz?
Pelagia rozłożyła ręce i wzruszyła ramionami, jakby mówiła: „Kto was tam rozbierze, dobrzy jesteście czy nie”.
— Oczywiście, my nie tacy, jak wy w młodości — kontynuował Krzysztof. — Wy rodziców słuchaliście, baliście się nieposłuszeństwa. A my? Jak tylko coś nie po naszej myśli — buzia do uszu i naprzód, w samo gorąco. Mamy swoje zdanie na wszystko. Mój ojciec, zanim coś zrobi, zawsze ze mną się radzi. A mama już w ogóle uważa mnie za głowę rodziny. Bracia rozjechali się po miastach, ja najmłodszy, póki nie ożenię się, mieszkam z rodzicami. Ale chcę wesele zrobić, dzieciaków narobić. Kasia to — och, co za dziewczyna! Jestem weterynarzem, powiem naukowo: zdrowa, urodzi tyle, ile zechce. No, babciu, palce na pewno się skończyły?
Krzysztof solidnie się posilił, gorąco od pieca rozleniwiło go. Mimo bólu pleców, w chacie Pelagii było czysto jak w muzeum. Szczególnie rzucało się w oczy ogromne łóżko z pierzyną, górą poduch i koronkowym kapą. Krzysztof z rozmarzeniem powiedział:
— Żeby mi takie łóżko na pierwszą noc poślubną! Choć może i nie trzeba — na takiej pierzynie ugotowałbym się jak jajko i zapomniał o wszystkim.
Roześmiał się i dodał:
— Kasia niedługo skończy studia, wróci na wieś, i urządzimy wesele. Uczy się na felczerkę. Wyobraź sobie, jak fajnie: ja zwierzęta leczę, ona — ludzi. Chociaż mama czasem nazywa ojca bydlakiem. Ale co tam, wszyscy czasem jesteśmy nie lepsi. Słyszałaś, jak Witek ukradł motocykl Grzesiowi i utopił w stawie? No nie bydlak? A Piotrek na stodole palił, omało chałupy nie spalił. Też niezły okaz!
Ale najgorszy to Darek. Chodził z Olą, oszukał ją, zaszła w ciążę, a on przywiózł z miasta narzeczoną. Ola mało nie oszalała, myśleli, iż sobie życie odbierze. A wczoraj idzie, uśmiechnięta, brzuch do przodu, mówi, iż będzie chłopak, Bóg dał na szczęście. A ja myślę: jak ten Darek będzie przechodził koło jej domu, wiedząc, iż tam rośnie jego syn? Ale ja Kasi nigdy nie zostawię! Patrzę na nią — i aż chce się tak przytulić, żeby rozpłynęła się w moich rękach, żebyśmy stali się jednym. Ale ona surowa, przed ślubem — ani razu. Ten ślub to granica i ciągnąć jej przez nią nie będę. Felczer z niej będzie znakomity, twoje plecy w mig naprawi. Zastrzyki robi — komar bolej gryzie. A ja czasem myślę: jak spółdzielnia nam dom przydzieli, będę za tobą, babciu, tęsknił. Nie będziemy przecież blisko mieszkać. Ale nic, zawsze przyjdę pomóc, pogadać. Co tam jeszcze masz smacznego?
Pelagia zręcznie chwyciła pogrzebacz i wyciągnęła z pieca garnek z kaszą gryczaną i mięsem. Zapach uderzył w nos tak, iż Krzysztof omal nie skrzywił twarzy, kręcąc głową. Chwycił łyżkę i jakJak tylko skończył jeść, poczuł, iż czas wracać do domu, ale serce ciągnęło go, by jeszcze chwilę posiedzieć w tym cieple, które babcia Pelagia potrafiła dać bez słów.