No zamiast deseru – zupa. Historia o takiej dobroci, która ogrzewa bardziej niż obiad.
Kacper siedział przy stole, patrząc gdzieś obok Jadzi. Ona coś opowiadała, machała rękami, śmiała się, ale on był gdzieś daleko swoimi myślami.
— Kacper, w ogóle mnie nie słuchasz. Coś się stało? — zaniepokoiła się Jadzia.
— Nie, wszystko gra — otrząsnął się. — Mów dalej.
— Ale ja widzę… — naciskała.
— Powiedz, umiesz gotować zupę? — zapytał nagle.
— Co? Jaką zupę? — zdziwiła się.
— No zwykłą. Rosół, pomidorową…
— No tak, oczywiście. A co?
— Mam do ciebie jedną prośbę — powiedział poważnie.
…
Przed drzwiami do mieszkania numer piętnaście już drugi dzień stała reklamówka ze śmieciami. Kacper zauważył ją wczoraj, omal nie potrącając. Rano dołączyła do niej jeszcze jedna, malutka. Nie śmierdziało, ale wyglądało to dziwnie. Blok był nowy, zamieszkany dopiero od roku.
Kiedy wracał wieczorem, torby wciąż tam były. Pokręcił głową i postanowił porozmawiać z lokatorami rano.
Następnego dnia śmieci były już trzy. Kacper zmarszczył brwi i zadzwonił. Raz, drugi.
— Idę, idę… — rozległ się za drzwiami kobiecy głos.
Stanęła przed nim starsza pani w okularach i niebieskim swetrze. Uśmiechnęła się, ale wyraźnie speszyła i próbowała przymknąć drzwi.
— Dzień dobry. To pani śmieci. Proszę je wyrzucić. Sprzątaczka za to nie odpowiada.
— Myślałam… wnuk obiecał przyjechać. Chciałam… ale ręce mnie nie słuchają — powiedziała cicho, pokazując drżące dłonie.
— Ja to wyniosę. Niech się pani nie martwi — Kacper wziął torby i poszedł.
…
Wieczorem, gdy tylko wszedł do klatki, drzwi do piętnastki uchyliły się.
— Dobry wieczór. Proszę… — kobieta podała mu banknot. — Za śmieci.
— Nie trzeba. Serio.
— Ale niech pan wejdzie. Stoję… ciężko mi…
Kacper przekroczył próg. W mieszkaniu skromnie, minimum mebli. Przy ścianie kartony: z zupełkami, błyskawicznym purée, mlekiem UHT.
— To dla mnie nic trudnego. Tylko proszę nie wstawiać tych toreb na klatkę. Mogę zabierać śmieci koło ósmej rano.
— Dziękuję panu, Kacprze. Jestem Helena Józefowa. Wszystkiego mam pod dostatkiem. Wnuk raz w miesiącu przywozi. Tylko te ręce… czasem tęsknię za porządnym rosołem — próbowała się uśmiechnąć.
…
Wieczorem Kacper siedział z Jadzią w kawiarni. Ona paplała o sukience, którą przymierzyła. On milczał.
— Znowu gdzieś myślami? — nadąsała się.
— Przepraszam. Tylko myślę.
— O deserze? Może tiramisu? A może gruszkę w karmelu?
— A umiesz ugotować zupę? — przerwał jej niespodziewanie.
— To zaproszenie do mnie? Czy chcesz, żebym stała w twojej koszulce przy garnkach? Może tajską?
— Zwykłą… Rosół, pomidorową…
— Zamów tu i zanieś swojej babci — rzuciła rozdrażniona Jadzia. — Od tego są pracownicy socjalni.
…
Wyszedł z kawiarni zagubiony. Wstąpił do sklepu po napój. Nagle usłyszał, jak dziewczyna wybiera kurczaka.
— To na rosół? — zapytał.
— Tak. Najlepszy. Jak domowy.
— A co jeszcze jest potrzebne?
Rozmawiali. Miała na imię Kinga. Mieszkała w sąsiednim bloku. Gdy opowiedział o starszej pani, odparła:
— Przyjdź za półtorej godziny. Ugotuję garnek.
…
Zaniósł zupę Helenie Józefowej. Potem wrócił do Kingi.
— Ucieszyła się, jakby to nie o zupę chodziło, ale o uwagę.
— Bo właśnie o to chodzi — skinęła Kinga. — Zupa to tylko pretekst.
Telefon Kacpra zawibrował. Jadzia. Zignorował połączenie.
— No jedz, prawda? Zimna będzie.
Kacper się uśmiechnął:
— Zupa jednak ważniejsza.