Cienie przeszłości: dramatyczna prawda we wsi Lipówka
Wojciech zachorował. Przyjechał do babci do wsi Lipówka, gdzie powietrze przesiąknięte było zapachem ziół i wspomnieniami dzieciństwa. Leżąc na starej drewnianej łóżku, smutno spojrzał na babcię Mariannę Stefanową.
– Dobrze, iż cię mam, babciu – szepnął cicho. – Jestem sam na tym świecie. Może nikomu nie jestem potrzebny?
– Co ty wygadujesz, Wojciechu, oszalałeś?! – wykrzyknęła babcia, klaszcząc w dłonie. – Taki przystojny mężczyzna i niepotrzebny? Każda samotna kobieta uznałaby cię za dar losu! Leż, nie wstawaj, a ja skoczę do sąsiadki po lipowy miód…
Marianna Stefanowa pokiwała głową i wyszła. Wojciech zamknął oczy, zapadając w niespokojny sen. Nagle drzwi zaskrzypiały, a lekkie kroki przerwały ciszę.
– Babciu, to ty? – Wojciech otworzył oczy i gwałtownie usiadł na łóżku, nie wierząc własnym oczom.
Wojciech śpieszył się do babci do Lipówki. Ostatnie lata wziął na siebie wszystkie troski o nią. Jego rodzice byli zajęci: ojciec wciąż pracował w fabryce, a matka godzinami przesiadywała na działce, pielęgnując kwiaty i warzywa. Do babci zaglądała najwyżej raz w miesiącu.
– Ja jestem u nas najbardziej wolny – uśmiechał się Wojciech. – Rodziny dotąd nie założyłem, choć stuknęło mi już trzydzieści siedem lat. A wy to w podróżach, to z remontami się użeracie.
– Babcia cię uwielbia – odpowiadała matka. – Wie, iż i zakupy przywieziesz, i w gospodarstwie pomożesz, i weekend z nią spędzisz.
– Tak, kocham ją – wspominał ciepło Wojciech. – W dzieciństwie każde lato tu biegałem, a potem służba, praca, zarobki… Czas spłacać długi.
– Długi długami, ale kiedy się ożenisz? – nie dawała za wygraną matka. – Czas, Wojtku, dzieci mieć, bo tak zostaniesz sam.
Wojciech jechał polną drogą, w bagażniku kołysały się torby z zakupami. Myśli wracały do czasów młodości, gdy w sąsiedniej wsi Wierzbówka zakochał się w dziewczynie – prostej, ale tak bliskiej. Kinga była cicha, miała wyraziste oczy, które zdradzały jej uczucia. Ich letnie randki były pełne namiętności i czułości.
– Szkoda, iż to się skończyło – westchnął Wojciech. – Ja poszedłem na służbę, a ona, okazało się, miała innego – tego, który wrócił z zarobków i urządził jej awanturę na całą wieś. Ech, Kinga…
Na poboczu zauważył dziewczynę, która „łapała stopa”. Wojciech zwolnił.
– Do Wierzbówki podwieziecie? – zapytała, odgarniając ciemną grzywkę.
– Wsiadaj – skinął głową.
W drodze Wojciech zerkał nieśmiało na swoją pasażerkę. Coś w jej rysach wydawało się znajome, niemal swojskie.
– Miejscowa jesteś, czy w gościach? – zainteresował się.
– Do domu jadę – odparła dziewczyna. – Egzaminy w szkole pielęgniarskiej zdane, teraz będę odpoczywać. Choć jakie lato na wsi – sama praca. Ale w domu dobrze, mama czeka.
Uśmiechnęła się, a Wojciech zdrętwiał – ten uśmiech był żywcem jak u Kingi!
– A ty nie jesteś przypadkiem córką Kingi? – ostrożnie zapytał.
– Jestem Agnieszka Kowal – odpowiedziała. – Mama z domu była Kinga Wójcik.
– Ach, no tak – Wojciech poczuł, jak serce mu przyśpieszyło. – Właśnie o twoją mamę pytałem.
– Znaliście moją mamę? – zdziwiła się dziewczyna.
– No, widziałem kiedyś – wymijająco odpowiedział, zauważając na jej policzku znamię – identyczne jak jego.
– Ile masz lat, studentko? – spytał, starając się brzmieć naturalnie.
– niedługo osiemnaście – zaśmiała się. – Choć wyglądam młodziej.
– To minie – odparł Wojciech, zatrzymując samochód. – Pewnie podobna do mamy?
– Raczej do ojca – powiedziała poważnie, wysiadając. – Tylko jego los był nieszczęśliwy. Zmarł, gdy miałam dziesięć lat. Teraz jesteśmy z mamą same. Szczęście bywa ulotne…
Pomachala ręką i poszła w stronę domu. Wojciech długo patrzył za nią, opierając się o kierownicę.
Babcia od razu zauważyła jego smutek.
– Co z tobą, Wojciechu? Nie rozchorowałeś się? Może herbaty z malinami?
– Nie, babciu, wszystko w porządku. A gdzie nasz stary album ze zdjęciami? – nagle zapytał.
– W kredensie, na werandzie. A co takiego?
– Chciałem sobie młodość przypomnieć – odparł.
Usiedli, przeglądając album. Babcia opowiadała o sąsiadach, przyjaciołach, rodzinie. Gdy Wojciech niechcący zapytał o Kingę, Marianna Stefanowa westchnęła.
– Po twoim wyjeździe gwałtownie wyszła za mąż za tego swojego Stanisława. Kochał ją, a ty mało nie zepsułeś im wesela, przystojniaku – uśmiechnęła się babcia. – Zawsze byłeś ulubieńcem dziewczyn. Kiedy my cię ożenimy?
– A jej mąż, słyszałem, iż umarł? – ostrożnie zapytał Wojciech.
– Dawno już. Wielkie nieszczęście… – babcia spojrzała na niego uważnie i wyszła do kuchni.
Cały dzień Wojciech nie mógł znaleźć sobie miejsca. Dziewczyna, którą podwiózł, nie schodziła mu z myśli. Znamię, uśmiech, wiek – wszystko się zgadzało. Czy mogła być jego córką? Serce ściskało się na myśl, iż Kinga mogła ukryć prawdę. Złorzeczył sobie, iż wtedy, w młodości, nie walczył o nią, tylko uciekł, zostawiając wszystko za sobą.
Następnego ranka, ledwie się obudziwszy, Wojciech wsiadł do samochodu i pojechał do Wierzbówki. Kinga rozwieszała pranie w podwórku. Gdy go zobaczyła, zastygła, a potem, upuszczając miskę, pobiegła do domu.
– Kinga, wyjdź, musimy porozmawiać! – krzyknął Wojciech, czując, jak głos mu drży.
Zatrzymała się na progu, powoli podeszła do furtki i otworzyła ją.
– Chodźmy do ogrodu, żeby Agnieszka nie słyszała – powiedziała cicho. – Po co przyszedłeś, Wojciechu?
– Jestem u babci, niedaleko… – zaczą– Po tylu latach, nagle wracasz, czego chcesz? – jej oczy lśniły od niewypłakanych łez, a wiatr rozwiewał jej włosy jak welon z dawnych marzeń.